Dzień 1 sierpnia spędziłem w Warszawie. Przyglądałem się świątecznemu tumultowi na ulicach. I przypomniały mi się słowa Nałkowskiej. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Bo przecież nie wszyscy warszawiacy w tamto słoneczne popołudnie 1944 roku zapragnęli być bohaterami. Zostać powstańcami. Umierać za... No właśnie!
Nieraz w historii ludzkie życie przerywa tragiczna śmierć. Największe trzęsienia ziemi - w Chinach, Japonii, Iranie, na Haiti - zabijały po kilkaset tysięcy niewinnych ludzi. Zupełnie niedawno - dwadzieścia parę lat temu - cyklon u wybrzeży Bangladeszu był przyczyną śmierci 200 tysięcy ludzi. Tylu, co w powstaniu warszawskim. Mimo nowoczesnego świata jaki zbudowaliśmy, człowiek nadal jest bezsilny wobec nieprzewidywalnych żywiołów.
Ale tamten żywioł i jego skutki można było przewidzieć. W piątym roku wojny nikt chyba nie miał złudzeń. Że hitlerowcy oszczędzą kogokolwiek. Kobiety. Dzieci. Cywilnych mieszkańców stolicy. Tamta tragedia nie była skutkiem nieprzewidywalności przyrody. Została wywołana przez grupkę decydentów. Targanych wątpliwościami. I przeżartych ambicjami. To ludzie ludziom zgotowali ten los. Tragiczny los powstania warszawskiego. To się nie musiało zdarzyć!
Mój dziadek mieszkał w Warszawie. Miał aptekę. Podczas wojny warszawiacy też potrzebowali aspiryny i oleju rycynowego. Nie marzył o tym, by zostać powstańcem. By do butelek - miast syropu na kaszel - wlewać benzynę. I iść na czołgi. Chciał uchronić od okropności wojny moją mamę. I dać jej - w konspiracyjnej polskiej szkole - możliwie najlepsze wykształcenie. Na powojenny czas. Czy dziś mam się wstydzić za swojego dziadka? Że nie chciał być bohaterem? I zginąć w śmierdzących ściekach kanałów?
Spędziłem cały dzień 1 sierpnia w Warszawie. Pamiętałem o 44. Zatrzymałem się wraz z innymi o 17-tej. Nie po to, by słuchać opowieści powstańczych dziadków. O bohaterskich młodzieńcach. Gotowych gołymi rękami wywracać niemieckie czołgi. By nucić pieśni śpiewane kiedyś w ruinach Warszawy. Zatrzymałem się po to, by oddać cześć setkom tysięcy mieszkańców Warszawy. Którzy wtedy musieli zginąć. Nie! Nie musieli! Ale zginęli. Bo ludzie ludziom zgotowali ten los.
Dla mnie 1 sierpnia - to dzień pamięci o tragedii Warszawy. Jak mało zmieniłyby się losy wojny. A jakże inny byłby los warszawiaków. Gdyby powstania nie było! Krzysztof Kamil Baczyński. W poniedziałek 70 rocznica śmierci. Jeden z tysięcy tych, którzy zginęli bez sensu. Miast czytać wiersze - zapalamy znicze. Pamiętajmy o powstaniu warszawskim. O narodowej tragedii. O porażce!
Przez cały dzień 1 sierpnia w Warszawie panował podniosły nastrój. Nastrój świąteczny. Znaczki w klapach. Chorągiewki. Biało-czerwone opaski na rękach. Z głośników - pieśni powstańcze. Weterani z orderami. Wspomnienia bohaterskich czynów. Słowem. Narodowe święto. Czego święto? Że w samej końcówce wojny doprowadzono do śmierci 200 tysięcy ludzi. Do zrównania Warszawy z ziemią?
Widziałem na ulicach Warszawy tłumy młodych ludzi. Harcerzy. Ok! Niech zapalą znicze na grobach swoich rówieśników - w 70. rocznicę ich zbyt wczesnej śmierci. Niech zaniosą kwiaty. Ale nie uczmy młodych - na powstańczych opowieściach - jak umierać za ojczyznę. Nauczmy ich, jak dla Ojczyzny ŻYĆ!
Ale tamten żywioł i jego skutki można było przewidzieć. W piątym roku wojny nikt chyba nie miał złudzeń. Że hitlerowcy oszczędzą kogokolwiek. Kobiety. Dzieci. Cywilnych mieszkańców stolicy. Tamta tragedia nie była skutkiem nieprzewidywalności przyrody. Została wywołana przez grupkę decydentów. Targanych wątpliwościami. I przeżartych ambicjami. To ludzie ludziom zgotowali ten los. Tragiczny los powstania warszawskiego. To się nie musiało zdarzyć!
Mój dziadek mieszkał w Warszawie. Miał aptekę. Podczas wojny warszawiacy też potrzebowali aspiryny i oleju rycynowego. Nie marzył o tym, by zostać powstańcem. By do butelek - miast syropu na kaszel - wlewać benzynę. I iść na czołgi. Chciał uchronić od okropności wojny moją mamę. I dać jej - w konspiracyjnej polskiej szkole - możliwie najlepsze wykształcenie. Na powojenny czas. Czy dziś mam się wstydzić za swojego dziadka? Że nie chciał być bohaterem? I zginąć w śmierdzących ściekach kanałów?
Spędziłem cały dzień 1 sierpnia w Warszawie. Pamiętałem o 44. Zatrzymałem się wraz z innymi o 17-tej. Nie po to, by słuchać opowieści powstańczych dziadków. O bohaterskich młodzieńcach. Gotowych gołymi rękami wywracać niemieckie czołgi. By nucić pieśni śpiewane kiedyś w ruinach Warszawy. Zatrzymałem się po to, by oddać cześć setkom tysięcy mieszkańców Warszawy. Którzy wtedy musieli zginąć. Nie! Nie musieli! Ale zginęli. Bo ludzie ludziom zgotowali ten los.
Dla mnie 1 sierpnia - to dzień pamięci o tragedii Warszawy. Jak mało zmieniłyby się losy wojny. A jakże inny byłby los warszawiaków. Gdyby powstania nie było! Krzysztof Kamil Baczyński. W poniedziałek 70 rocznica śmierci. Jeden z tysięcy tych, którzy zginęli bez sensu. Miast czytać wiersze - zapalamy znicze. Pamiętajmy o powstaniu warszawskim. O narodowej tragedii. O porażce!
Przez cały dzień 1 sierpnia w Warszawie panował podniosły nastrój. Nastrój świąteczny. Znaczki w klapach. Chorągiewki. Biało-czerwone opaski na rękach. Z głośników - pieśni powstańcze. Weterani z orderami. Wspomnienia bohaterskich czynów. Słowem. Narodowe święto. Czego święto? Że w samej końcówce wojny doprowadzono do śmierci 200 tysięcy ludzi. Do zrównania Warszawy z ziemią?
Widziałem na ulicach Warszawy tłumy młodych ludzi. Harcerzy. Ok! Niech zapalą znicze na grobach swoich rówieśników - w 70. rocznicę ich zbyt wczesnej śmierci. Niech zaniosą kwiaty. Ale nie uczmy młodych - na powstańczych opowieściach - jak umierać za ojczyznę. Nauczmy ich, jak dla Ojczyzny ŻYĆ!