Nigdy nie zażywałem i nie będę zażywał pigułki "dzień po". Ten temat zainteresował mnie po doniesieniach prasowych, że sprzedaż "tabletki po" bije rekordy popularności. Będąc jeszcze w Sejmie bardzo mocno wspierałem kierunek zmierzający do pełnej dostępności tej tabletki, bez recepty i ograniczeń wiekowych. Podobnie zresztą jak zawsze wspierałem dążenie do dostępności aborcji na życzenie kobiety.
Nie bez kozery wymieniam "tabletkę po" i aborcję w jednym akapicie. Bo aborcji nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna za kosztowny "środek antykoncepcyjny". Zaś popularność "tabletki po" wynika chyba z prostej kalkulacji: po co płacić za ileś tam "tabletek przed", jeśli w razie czego można wydać stówkę na "tabletkę po".
W Sejmie wielokrotnie rozmawialiśmy z fachowcami od "tabletek". Wszyscy, będąc z reguły za dostępnością "tabletki po", ostrzegali. Że każdorazowe zażycie takiej tabletki stanowi swoisty "gwałt" na zrównoważonym z reguły bilansie hormonalnym kobiety. I że nie chodzi o oszczędności, ale o zdrowie. Dlatego "tabletka po" winna być ostatecznością, jak aborcja, a nie podręcznym "ibupromem" na kłopoty "po".
Nie cieszy mnie ta popularność "tabletki po". A w jakimś stopniu, jako lobbysta jej dostępności, czuję się odpowiedzialny za tę popularność. Dlatego wniosek jest prosty, jako poseł powtarzałem go w Sejmie wielokrotnie:
Edukacja seksualna. Edukacja seksualna, Edukacja seksualna.
Najlepiej jako przedmiot w szkole. I to podstawowej, bo nasze dzieci dorastają szybciej niż to się nam, rodzicom, wydaje. Edukacja seksualna to przedmiot ważniejszy niż rysunki i muzyka razem wzięte. Tylko wtedy dla każdej kobiety (i każdego faceta też) będzie oczywistym, że:
1. Są środki antykoncepcyjne, takie i owakie, i "tabletki", które bierze się "przed".
2. Jest też aborcja i "tabletka po". Ale biorąc się "za", róbmy to tak, jakby ich w ogóle nie było.
Tyle. Ja, facet. Abstynent, jeśli chodzi o tabletki. Te "przed" i te "po".
W Sejmie wielokrotnie rozmawialiśmy z fachowcami od "tabletek". Wszyscy, będąc z reguły za dostępnością "tabletki po", ostrzegali. Że każdorazowe zażycie takiej tabletki stanowi swoisty "gwałt" na zrównoważonym z reguły bilansie hormonalnym kobiety. I że nie chodzi o oszczędności, ale o zdrowie. Dlatego "tabletka po" winna być ostatecznością, jak aborcja, a nie podręcznym "ibupromem" na kłopoty "po".
Nie cieszy mnie ta popularność "tabletki po". A w jakimś stopniu, jako lobbysta jej dostępności, czuję się odpowiedzialny za tę popularność. Dlatego wniosek jest prosty, jako poseł powtarzałem go w Sejmie wielokrotnie:
Edukacja seksualna. Edukacja seksualna, Edukacja seksualna.
Najlepiej jako przedmiot w szkole. I to podstawowej, bo nasze dzieci dorastają szybciej niż to się nam, rodzicom, wydaje. Edukacja seksualna to przedmiot ważniejszy niż rysunki i muzyka razem wzięte. Tylko wtedy dla każdej kobiety (i każdego faceta też) będzie oczywistym, że:
1. Są środki antykoncepcyjne, takie i owakie, i "tabletki", które bierze się "przed".
2. Jest też aborcja i "tabletka po". Ale biorąc się "za", róbmy to tak, jakby ich w ogóle nie było.
Tyle. Ja, facet. Abstynent, jeśli chodzi o tabletki. Te "przed" i te "po".