Powoli opada kurz bitewny wyborów samorządowych. Kompromitacja Państwowej Komisji Wyborczej spowodowała, że więcej mówimy o liczeniu głosów, niż o wynikach tego liczenia.
Patrząc na wyborcze słupki do sejmików, wydaje się, że zyskaliśmy w Polsce trzecią siłę polityczną. Polskie Stronnictwo Ludowe. Że w kolejnych wyborach powtórzy się ten sam schemat. Platforma, PiS, PSL i potem długo, długo nic. Tak nie będzie! Nie będę rozwijał teorii spiskowej o wpływie pierwszej strony wyborczej "książeczki", na której znalazła się lista PSL-u. Bo problem jest bardziej złożony. Wielu wyborców, wchodząc do lokalu wyborczego, miało dwa cele. Po pierwsze - nie dopuścić do władzy oszołomów z PiS-u. Po drugie - pokazać czerwoną kartkę politykom PO. Za siedem lat, w ciągu których tak wiele obiecano. A tak mało zrobiono.
W żadnych wyborach nie ma kartki dla niezadowolonych: "mam Was wszystkich gdzieś". Szkoda. A może i dobrze? Bo ta opcja - negacji wszystkich partii - mogłaby wygrywać. I co wtedy? Ale w każdych wyborach pojawia jakiś wentyl. Dający ujście frustracjom i niezadowoleniu wyborców. W latach 2001-2007 taką rolę pełnił Andrzej Lepper i Samoobrona. Ale awansowany na wicepremiera Lepper przestał być idolem niezadowolonych. Krótko po samobójczej śmierci Leppera, zastąpił go Janusz Palikot. Mimo że był osobowością krańcowo inną. Wtedy - latem 2011 - wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi na wrocławskim bazarze. Pilnujcie "Januszka", by nie spotkał go los "Andrzejka" - mówili mi zatroskani. I na "Januszka" zagłosowali. Machnęli na niego ręką, gdy kazał im pracować do 67 roku życia. Na ten moment czekał od wielu lat kolejny Janusz. Korwin-Mikke. To on był "królem" wyborów do Parlamentu Europejskiego. I dobra passa Januszów trwa. W wyborach samorządowych górą był trzeci z Januszów. Piechociński.
Zapytacie, czy chcę postawić karkołomną tezę? Że w ostatnich wyborach PSL stał się partią buntu? Partią zmiany? Nadzieją sfrustrowanych i zniechęconych polityką? Nie! Polskie Stronnictwo Ludowe było dla wyborców "trzecią drogą". Pod przewodnictwem Janusza Piechocińskiego zyskało w ostatnich latach wymiar "ponad wiejski". Pomogła w tym funkcja Piechocińskiego. Ministra gospodarki - nie rolnictwa. Tok rozumowania wyborców był taki. Na PiS? Broń Cię Panie Boże! Na PO? Mam ich dość! Co pozostaje? Plankton polityczny? PSL? Ostatecznie...
Dlaczego w tym wyborze "trzeciej drogi" zabrakło Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Zabrakło lewicy. Wszak winien to być naturalny odruch wyborców. Po dziesięciu latach rządzenia prawicy, winni zwrócić swój wzrok na lewo. I tam oczekiwać zmiany. A nie w obrotowym PSL-u. Toż to absurd. Dlaczego nie SLD?
Po pierwsze - wojna na lewicy. Zjednoczenie przez podział - zauważył ktoś sarkastycznie. Mimo że we wszystkich przypadkach odmieniano słowo "razem" - do wyborów lewica poszła osobno. Widać to w stolicy. Sebastian Wierzbicki z SLD - Lewica Razem. Andrzej Rozenek - do niedawna twierdzący, że reprezentuje lewicę. Joanna Erbel z Zielonych - podkreślająca swą lewicową tożsamość. Agata Nosal-Ikonowicz z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, czyli z partii lewicowego Ikonowicza. I na dokładkę Piotr Guział, któremu lewica też kiedyś nie była obca. Jak się wyborcom zaserwuje całą paletę "lewicowców", to nie można mieć pretensji, że wychodzi z tego melanż, a nie siła polityczna. Na szczęście ten etap mamy już za sobą. Można psioczyć na słaby wynik Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale żadna inna "lewica" nawet nie otarła się o wynik SLD - Lewica Razem.
Po drugie - abecadło lewicy. PO dalej obiecuje ciepłą wodę w kranie (z tą różnicą, że o temperaturze wody decyduje teraz nie Tusk, a Kopacz). PiS zapewnia, że zburzy wszystko, co udało się zrobić przez 25 lat III RP. Czym zachwycił PSL - sam nie wiem? A SLD? Gdyby mnie obudzono w środku nocy. I kazano wymienić trzy najważniejsze elementy programu mojej partii. Też musiałbym wziąć najpierw orzeźwiający prysznic. A co dopiero nasz wyborca. Zagubiony w medialnej wrzawie.
Śpiewał kiedyś Młynarski: róbmy swoje. Więc róbmy! Zabiegajmy o zjednoczenie lewicowego potencjału. Wokół SLD. Bo czy to się komuś podoba czy nie, SLD to najsilniejszy podmiot po tej stronie sceny politycznej. I powiedzmy naszym wyborcom jasno - o co chodzi lewicy. W pięciu punktach - tyle ile palców jest u jednej ręki. To zaprocentuje. Bo praca u podstaw zawsze się opłaca.
W żadnych wyborach nie ma kartki dla niezadowolonych: "mam Was wszystkich gdzieś". Szkoda. A może i dobrze? Bo ta opcja - negacji wszystkich partii - mogłaby wygrywać. I co wtedy? Ale w każdych wyborach pojawia jakiś wentyl. Dający ujście frustracjom i niezadowoleniu wyborców. W latach 2001-2007 taką rolę pełnił Andrzej Lepper i Samoobrona. Ale awansowany na wicepremiera Lepper przestał być idolem niezadowolonych. Krótko po samobójczej śmierci Leppera, zastąpił go Janusz Palikot. Mimo że był osobowością krańcowo inną. Wtedy - latem 2011 - wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi na wrocławskim bazarze. Pilnujcie "Januszka", by nie spotkał go los "Andrzejka" - mówili mi zatroskani. I na "Januszka" zagłosowali. Machnęli na niego ręką, gdy kazał im pracować do 67 roku życia. Na ten moment czekał od wielu lat kolejny Janusz. Korwin-Mikke. To on był "królem" wyborów do Parlamentu Europejskiego. I dobra passa Januszów trwa. W wyborach samorządowych górą był trzeci z Januszów. Piechociński.
Zapytacie, czy chcę postawić karkołomną tezę? Że w ostatnich wyborach PSL stał się partią buntu? Partią zmiany? Nadzieją sfrustrowanych i zniechęconych polityką? Nie! Polskie Stronnictwo Ludowe było dla wyborców "trzecią drogą". Pod przewodnictwem Janusza Piechocińskiego zyskało w ostatnich latach wymiar "ponad wiejski". Pomogła w tym funkcja Piechocińskiego. Ministra gospodarki - nie rolnictwa. Tok rozumowania wyborców był taki. Na PiS? Broń Cię Panie Boże! Na PO? Mam ich dość! Co pozostaje? Plankton polityczny? PSL? Ostatecznie...
Dlaczego w tym wyborze "trzeciej drogi" zabrakło Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Zabrakło lewicy. Wszak winien to być naturalny odruch wyborców. Po dziesięciu latach rządzenia prawicy, winni zwrócić swój wzrok na lewo. I tam oczekiwać zmiany. A nie w obrotowym PSL-u. Toż to absurd. Dlaczego nie SLD?
Po pierwsze - wojna na lewicy. Zjednoczenie przez podział - zauważył ktoś sarkastycznie. Mimo że we wszystkich przypadkach odmieniano słowo "razem" - do wyborów lewica poszła osobno. Widać to w stolicy. Sebastian Wierzbicki z SLD - Lewica Razem. Andrzej Rozenek - do niedawna twierdzący, że reprezentuje lewicę. Joanna Erbel z Zielonych - podkreślająca swą lewicową tożsamość. Agata Nosal-Ikonowicz z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, czyli z partii lewicowego Ikonowicza. I na dokładkę Piotr Guział, któremu lewica też kiedyś nie była obca. Jak się wyborcom zaserwuje całą paletę "lewicowców", to nie można mieć pretensji, że wychodzi z tego melanż, a nie siła polityczna. Na szczęście ten etap mamy już za sobą. Można psioczyć na słaby wynik Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale żadna inna "lewica" nawet nie otarła się o wynik SLD - Lewica Razem.
Po drugie - abecadło lewicy. PO dalej obiecuje ciepłą wodę w kranie (z tą różnicą, że o temperaturze wody decyduje teraz nie Tusk, a Kopacz). PiS zapewnia, że zburzy wszystko, co udało się zrobić przez 25 lat III RP. Czym zachwycił PSL - sam nie wiem? A SLD? Gdyby mnie obudzono w środku nocy. I kazano wymienić trzy najważniejsze elementy programu mojej partii. Też musiałbym wziąć najpierw orzeźwiający prysznic. A co dopiero nasz wyborca. Zagubiony w medialnej wrzawie.
Śpiewał kiedyś Młynarski: róbmy swoje. Więc róbmy! Zabiegajmy o zjednoczenie lewicowego potencjału. Wokół SLD. Bo czy to się komuś podoba czy nie, SLD to najsilniejszy podmiot po tej stronie sceny politycznej. I powiedzmy naszym wyborcom jasno - o co chodzi lewicy. W pięciu punktach - tyle ile palców jest u jednej ręki. To zaprocentuje. Bo praca u podstaw zawsze się opłaca.