Prokuratura odetchnęła. Jak donoszą media, zdążyli ze sprawą Amer Gold przed wejściem w życie nowej procedury. Teraz niech się martwi sąd. 16 000 tomów akt i 20 000 świadków. Po to, żeby udowodnić cztery przestępstwa oskarżonemu i dziesięć przestępstw oskarżonej. Liczymy. 16 000 tomów to około 5 milionów stron. Czytając po jednym tomie dziennie (również w soboty i niedziele) sędzia może przeczytać całość akt za jakieś 48 lat. Przesłuchując codziennie po 10 świadków (pół godziny na osobę) bez sobót i niedziel potrzeba jeszcze 8 lat, jeśli nie będzie problemów ze stawiennictwem świadków. Razem 56 lat. A kiedy pozostałe czynności?
Wniosek: prokurator podpisujący akt oskarżenia jest geniuszem. Tylko osoba o nadzwyczajnych zdolnościach mogła „ogarnąć” taki materiał przed podpisaniem aktu oskarżenia, bo przecież nie możemy zakładać, że go w większości nie czytała.
W tej sprawie ujawnia się patologia dotychczas obowiązującego, socjalistycznego procesu karnego. Nie liczą się koszty postępowania. Nie liczy się interes pokrzywdzonych. Prokurator kończy swoją pracę przerzucając ziemniaka do sądu. Sąd ma wyjaśnić i ustalić „prawdę materialną”.
A przecież mógł prokurator zgodnie z nową procedurą ograniczyć postępowanie do najważniejszych dowodów, dając szansę na szybkie osądzenie sprawy, a w przypadku skazania – szansę pokrzywdzonym na ułatwienie drogi odszkodowawczej. Dla udowodnienia czterech przestępstw w przypadku oskarżonego i dziesięciu w przypadku oskarżonej nie trzeba dziesiątek tysięcy świadków.
Być może prokurator bał się oskarżenia, że działałby na korzyść oskarżonych wnosząc sprawę po 1 lipca według znowelizowanej procedury (i znowelizowanego kodeksu karnego), która zakłada ograniczenie postępowania dowodowego do istotnych elementów, bez konieczności ustalania wszystkich okoliczności „prawdy materialnej” (tu: 20 000 świadków i ich dokumenty).
Musimy założyć, że prokurator też potrafi liczyć. Dlatego niestety równie uzasadniona jest inna motywacja. Że nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale żeby go gonić.
Ciekawe, czy autor aktu oskarżenia dostanie awans. I jak wysokie odszkodowania oskarżonym wypłaci po latach z naszych podatków Prokuratura.
W tej sprawie ujawnia się patologia dotychczas obowiązującego, socjalistycznego procesu karnego. Nie liczą się koszty postępowania. Nie liczy się interes pokrzywdzonych. Prokurator kończy swoją pracę przerzucając ziemniaka do sądu. Sąd ma wyjaśnić i ustalić „prawdę materialną”.
A przecież mógł prokurator zgodnie z nową procedurą ograniczyć postępowanie do najważniejszych dowodów, dając szansę na szybkie osądzenie sprawy, a w przypadku skazania – szansę pokrzywdzonym na ułatwienie drogi odszkodowawczej. Dla udowodnienia czterech przestępstw w przypadku oskarżonego i dziesięciu w przypadku oskarżonej nie trzeba dziesiątek tysięcy świadków.
Być może prokurator bał się oskarżenia, że działałby na korzyść oskarżonych wnosząc sprawę po 1 lipca według znowelizowanej procedury (i znowelizowanego kodeksu karnego), która zakłada ograniczenie postępowania dowodowego do istotnych elementów, bez konieczności ustalania wszystkich okoliczności „prawdy materialnej” (tu: 20 000 świadków i ich dokumenty).
Musimy założyć, że prokurator też potrafi liczyć. Dlatego niestety równie uzasadniona jest inna motywacja. Że nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale żeby go gonić.
Ciekawe, czy autor aktu oskarżenia dostanie awans. I jak wysokie odszkodowania oskarżonym wypłaci po latach z naszych podatków Prokuratura.