Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi
Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi Źródło: Disney.com
„Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi” Riana Johnsona, czyli VIII już Epizod Gwiezdnej Sagi to film, który naprawił większość mankamentów poprzedniczki i stworzył ciekawą historię w ramach znanej opowieści.

Film rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z „Przebudzenia Mocy” i kontynuuje wątki rozpoczęte w tamtym obrazie. Opis ten celowo jest całkowicie nic nie zdradzający, aby nie psuć wam zabawy z odkrywania historii w sposób, w który rozwija się ona na ekranie. To, co mogę jednak powiedzieć, to to, że „Ostatni Jedi” wygląda tak, jak gdyby scenarzysta i reżyser w jednym usłyszał wszystkie zażalenia względem Epizodu VII i postanowił je poprawić, dając przy okazji fanom to, czego mogli oczekiwać.

Poczynając od największej kości niezgody, czyli powielania pomysłów „Nowej Nadziei” i budowy postaci Kylo Rena. W „Ostatnim Jedi” dostajemy nową historię, która tylko chwilami w nienachalny sposób nawiązuje do „Imperium Kontratakuje”. A sposób zachowania Kylo Rena nie tylko ulega lekkiej zmianie, ale także zyskuje ciekawe fabularne uzasadnienie. Dość powiedzieć, że z ekranu wprost padnie zdanie: „Jesteś tylko dzieckiem w masce”, które brzmi jak słowa internetowego trolla, wyżywającego się na tej postaci na forum. Fakt, że pojawia się w filmie Johnsona i ma znaczący wpływ na dalsze wydarzenia, sprawia że widzowie mogą poczuć zadośćuczynienie za niefortunny start, z jakim Ren wszedł do świata „Gwiezdnych Wojen”. Grający go Adam Driver również wyrobił się w skórze swojego bohatera, dzięki czemu Kylo jest w tym odcinku dużo wiarygodniejszy. (Warto nadmienić, że także Domhaal Gleeson w roli Generała Huxa wyrobił się aktorsko i jego postać nie denerwuje już tak jak poprzednio. Co więcej - kilka jego scen z Kylo to istne perełki).

kadr z filmu "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi" (2017)

Publiczność pokochała zawadiackiego Poe Damerona w brawurowej kreacji Oscara Isaaca, więc w tym odcinku dostajemy go dużo więcej. I z jeszcze ciekawszą historią. Bohaterski pilot, który (jak sam mówi) gdy widzi problem, postanawia go rozwiązać przy pomocy działka swojego samolotu uderzającego we wrogie statki, dostaje tutaj prawdziwe pole do popisu, mogąc eksplorować różne części swojej osobowości.

Zdumiewa także lekkość z jaką wpleciono nowe postaci do całej historii i w jak nienachalny sposób wchodzą one w interakcje z dobrze znanymi bohaterami. Na dodatek nawet najbardziej wyśmiana postać Epizodu VII - z powodu niewielkiego czasu ekranowego, nieporównywalnego do czasu poświęconego w kampaniach reklamowych - dostaje tutaj znaczące sceny, mające wynagrodzić niewielką rolę, jaką posiadała poprzednio. Reżyser pomyślał o wszystkim. Każda z jego postaci dostaje swoją własną historię, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, ukazujące jakąś drogę przebytą przez tę postać (nawet jeśli jest to Chewbacca i Porgi).

Duże fabularne znaczenie ma oczywiście ponowne pojawienie się w świecie Gwiezdnych Wojen Luke’a Skywalkera w brawurowej kreacji Marka Hamilla. Po całym odcinku poświęconym poszukiwaniom zaginionego Mistrza Jedi, jego obecność na ekranie kilkakrotnie zaskakuje. Zwłaszcza w sposobie swojego zachowania, który z czasem zyskuje godnego wyjaśnienia. Jego bohater zdecydowanie przechodzi własną dramatyczną drogę przemian.

Akcja filmu płynnie idzie do przodu, od problemu i pomysłu na jego rozwiązanie, po kolejny problem, ciągle trzymając nas w napięciu. Poza „misją poboczną” dwójki bohaterów, rozgrywającą się na planecie, posiadającej kasyno, która zdaje się przynależeć do innego filmu, całosć jest wyjątkowo zgrabnie poprowadzona i stylistycznie spójna. Obraz świetnie też wpisuje się w cały filmowy cykl, umiejętnie korzystając z rozwiązań poprzedników. Poczynając od rozpoczęcia, które duchem i stylem przywodzi na myśl „Łotra 1”, po mrugnięcia okiem, nawiązujące do Oryginalnej Trylogii. Co więcej - wiele niezrozumiałych, strzępowych scen, które widzieliśmy w „Przebudzebiu Mocy”, zyskuje tutaj swoje dopełnienie. Film potrafi też umiejętnie budować napięcie, a fakt, że wiele sytuacji prowadzi tak, jakby obraz miał się zakończyć cliffhangerem, tylko je potęgują. Równocześnie to chyba jeden z najlżejszych, najzabawniejszych odcinków Gwiezdnej Sagi. Wiele jest tu humorystycznych scen, jednak w specyficzny, szczególny sposób, przywodzący na myśl rozwiązania stosowane w Uniwersum Marvela. Zwykłe ludzkie reakcje i odruchy, obserwowalne w niezwykłych, silnie stresujących sytuacjach, które zwykle sprawiłyby, że człowiek zachowałby się zupełnie inaczej. Większy luz i swoboda, nawet w sytuacjach stresujących jako mechanizm obronny organizmu. Dość dobrze oddaje to już pierwsza scena obrazu, która umiejętnie wykorzystuje humor dla odwrócenia uwagi.

kadr z filmu "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi" (2017)

„Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi” to obraz, który w ciekawy sposób kontynuuje dobrze znane nam wątki i buduje podwaliny pod dalszą część historii. Dzięki kilku zaskakującym elementom oraz niezwykle ciekawemu i genialnemu w swojej prostocie pomysłowi, w kolejnym Epizodzie Sagi zdarzyć się może naprawdę wszystko. Jest Nowa Nadzieja, że będzie naprawdę ciekawie.

Ocena: 8/10

Źródło: FILM.COM.PL