Festiwal absurdów w Ekstraklasie. Przegrywający trener staje się trędowaty

Festiwal absurdów w Ekstraklasie. Przegrywający trener staje się trędowaty

Dariusz Banasik
Dariusz Banasik Źródło:Newspix.pl / Jakub Ziemianin/ 400mm.pl
Kiedy nowy trener przychodzi do klubu, to na początku zawsze jest miło. Są powitania, konferencje prasowe, poklepywanie po plecach, wspólne fotografie z prezesem, miłe słowa, wśród których nie brakuje zapewnień o całkowitym zaufaniu działaczy do szkoleniowca. No istny miesiąc miodowy. Albo nawet więcej, jeśli trenerowi i drużynie dobrze idzie.

Gorzej, kiedy niestety, nie idzie. Trener, który przegrywa, staje się z dnia na dzień trędowaty. Albo zadżumiony. Już nikt nie robi sobie z nim „selfiaków”, mało kto z nim rozmawia, mało kto podaje rękę. A jeśli już ktoś podaje, to robi to dyskretnie, bo co się afiszować i niepotrzebnie narażać. Można się przez pomyłkę zapisać do obozu przegranych. Przecież przyjęło się, że to trener jest zawsze winny temu, że drużyna gra poniżej oczekiwań. Nawet jeśli piłkarzy do tej drużyny kupili mu prezes i dyrektor sportowy.

Oni zazwyczaj nie kwapią się do współdzielenia odpowiedzialności za niepowodzenia zespołu. Tak jakby w futbolu obowiązywały zasady przeszczepione z branży budowlanej: my tylko dostarczamy materiał, a budowniczym jest wyłącznie trener. I to on ponosi całkowitą odpowiedzialność.

Piłkarskie puzzle

Dla działaczy to bardzo wygodna postawa. I często spotykana w polskich klubach. Właściciele, prezesi, dyrektorzy sportowi afiszują się z trenerem tylko tak długo, jak długo jego zespół wygrywa. Wtedy działacze stają się w mediach współtwórcami sukcesu.