Żołnierz z Polski zginął w Ukrainie. Dziennikarka „Wprost” rozmawiała z nim w sierpniu

Żołnierz z Polski zginął w Ukrainie. Dziennikarka „Wprost” rozmawiała z nim w sierpniu

Janusz „Kozak” Szeremeta
Janusz „Kozak” Szeremeta Źródło: YouTube / Wprost
W poniedziałek 5 grudnia dowiedzieliśmy się o śmierci dwóch polskich żołnierzy na ukraińskim froncie. Dłuższy wywiad z jednym z nich opublikowaliśmy na Wprost.pl w sierpniu tego roku. Janusz „Kozak” Szeremeta mówił nam m.in. o tym, dlaczego w ogóle zdecydował się na walkę z Rosjanami.

„Niestety, Janusz Szeremeta, ps. »Kozak« wraz z towarzyszem Krzysztofem zginęli na froncie. Jest to najsmutniejsza informacja jaką kiedykolwiek dostałem” – pisała osoba, która prowadziła konto żołnierza w mediach społecznościowych. „W imieniu Janusza dziękuję wszystkim za dotychczasową pomoc, za skrzynkę pełną słów wsparcia. Rodzinie Janusza i Krzysztof Tyfel, wszystkim bliskim, składam najszczersze kondolencje. Janusz JESTEŚ WIELKI! Spoczywaj Bracie” – czytamy na profilu „Janusztokozak” na Facebooku.

Nie żyje Janusz „Kozak” Szeremeta. Dlaczego walczył w Ukrainie?

Z „Kozakiem” przed około trzema miesiącami rozmawiała korespondentka „Wprost”, Karolina Baca-Pogorzelska. Dowiedziała się, że z Ukrainą związany jest od 2014 roku, a w Zaporożu urodziła się jego córka. To od jej ewakuacji rozpoczął swoje działania na . Naszej dziennikarce opowiedział też m.in. o sytuacji, za którą miał zostać nagrodzony medalem.

„Pracowaliśmy razem z piątym batalionem ochotników na ukraińskiej pozycji. Na początku było nas 12 przeciwko 30 ruskim i ich czołgom. Mieliśmy automaty i RPG, kompletna dysproporcja. Część naszych się wycofała i zostaliśmy we trzech. Ja, jeszcze jeden Polak, którego już w legionie nie ma i Ukrainiec, który jak szalony nawalał w ruskich, w końcu został ranny. Wzięliśmy javeliny, żeby rozwalić pojazdy wroga, ale wtedy okazało się, że albo javeliny, albo ranny” – opowiadał.

„Javeliny zostały, a my zaczęliśmy się wycofywać. Walili w nas równo, bo musieliśmy przejść przez otwarte pole. Wtedy uderzyli gradami. Jedna z rakiet spadła pół metra od nas. Nie wiem, jak to się stało, czy to nie wybuchło, czy to poleciało w drugą stronę, ale nas tylko przysypała ziemia. Dotykaliśmy swoich głów, rąk, nóg w szoku, że żyjemy, bo to było aż niemożliwe. Zostawiłem więc chłopaków w powstałym rowie i pobiegłem 1,5 km do najbliższego blokpostu po pomoc” – relacjonował dalej.

„Byłem w takim szoku, że w pierwszej chwili myślałem, że przybiegłem do ruskich. Ale to byli nasi, zorganizowali szybko transport i wyciągnęli bezpiecznie chłopaków. Teraz mam za tę akcję dostać jakiś medal, oczywiście bardzo się z tego cieszę, ale ja nie jestem tu dla medali, tylko dla siebie” – podkreślał Janusz.

Wojna w Ukrainie. „Kozak” przyznał się do strachu

Polak przyznał, że jadąc na Ukrainę bał się o siebie. Dopiero z czasem zmienił nastawienie. Pochwalił się, że dowodził grupą około 30 osób. Podkreślał, że życiowe doświadczenia pomogły mu odnaleźć się w międzynarodowym oddziale. Mówił, że różnorodność nie jest łatwa, ale zdecydowanie ciekawa i „fajna”. Opowiadał też o utracie towarzyszy broni. W momencie wywiadu stracił dwóch kolegów, którzy na wojnę przyjechali z Francji.

facebook


Raport Wojna na Ukrainie
Otwórz raport


Czytaj też:
USA potajemnie modyfikowały wyrzutnie dla Ukrainy? „Żeby rakiety nie dosięgnęły Rosji”
Czytaj też:
Pocisk spadł na terytorium Mołdawii. Władze wzmacniają kontrole przy granicy