Michał Woś stanie w środę 27 marca przed komisją śledczą ds. Pegasusa. Były wiceminister sprawiedliwości ma być pytany o to, kto był bezpośrednim zleceniodawcą zakupu Pegasusa. Według nieoficjalnej ustaleń „Gazety Wyborczej” „posłowie nie dysponują w zasadzie inną wiedzą niż ta powszechnie już dostępna”.
Członek komisji śledczej rozczarowany współpracą ze służbami. „Od Siemioniaka nie ma nic”
– Od Siemioniaka nie ma nic. Od Bodnara wyszły rzeczy z Prokuratury Krajowej z klauzulą „tajne”, które można sobie ściągnąć z internetu. To opinie prawne i analizy. Śledztwo dotyczące zakupu Pegasusa jest tam na bardzo wstępnym etapie – powiedział jeden z członków komisji. – Nie ma woli politycznej, by ta komisja mogła pracować. Mamy tarzać się w błocie z politykami z PiS i wysłuchiwać obelg, a całą śmietankę spije i tak rząd, ogłaszając szczegóły inwigilacji – dodaje inny rozmówca.
Część komisji ma być sfrustrowana, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie dzieli się w sposób wystarczający posiadanymi informacjami. – Wszyscy są zszokowani tym brakiem współpracy. Przecież w PiS wiedzą, że nic nie mamy, bo mają wgląd w te same materiały, co my. Czy w rządzie nie zdają sobie sprawy, że jeśli nie zaczną się dzielić, to alternatywą jest powrót PiS do władzy? – komentuje jeden ze śledczych.
Członek komisji śledczej ds. Pegasusa: Na razie nie ma za bardzo o co pytać PiS
Większość członków komisji wciąż nie ma dostępu do materiałów ściśle tajnych, gdzie ma być zgromadzona wiedza o początkach zakupu systemu. Członkowie komisji i tak jednak nie mogliby ich wykorzystać na posiedzeniu jawnym. Jeden z członków komisji przyznaje, że „na razie nie ma za bardzo o co pytać PiS”, więc poważnie rozważane jest przesłuchanie Krzysztofa Brejzy i jego żony Doroty.
Czytaj też:
Polacy zrecenzowali „występ” Kaczyńskiego. Najnowszy sondażCzytaj też:
Lista nielegalnie inwigilowanych Pegasusem. Minister ogłosił decyzję