Zielona wirtu-OZ-eria na warszawskiej scenie. Czy Roma udźwignęła „Wicked”?

Zielona wirtu-OZ-eria na warszawskiej scenie. Czy Roma udźwignęła „Wicked”?

Spektakl Wicked w teatrze Roma
Spektakl Wicked w teatrze Roma Źródło: Materiały prasowe / Roma, Krzysztof Bieliński
Teatr Muzyczny Roma przyzwyczaił nas do produkcji na światowym poziomie. Gdy więc zapowiedziano wejście na deski musicalu Wicked – po raz pierwszy w Polsce, i to w nowoczesnej wersji reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego – oczekiwania były gigantyczne. W końcu mierzymy się tu z legendą Broadwayu, historią ukochaną przez pokolenia fanów Oz, i... Arianą Grande, której czterooktawowy głos zawiesił poprzeczkę niebotycznie wysoko. Czy Roma dała radę? Zdecydowanie – choć nie bez kilku „ale”.

Musical opowiada historię osadzoną w uniwersum Czarnoksiężnika z Oz. W Wicked jednak cofamy się nieco w czasie – do wydarzeń jedynie haczących o przygody Dorotki, Stracha na Wróble, Blaszanego Drwala i Strachliwego Lwa. Główne bohaterki – Elfaba (późniejsza Zła Czarownica z Zachodu) i Glinda (Dobra Czarownica z Południa) – poznają się na dziedzińcu Uniwersytetu Shiz, w którym im obu przychodzi studiować. A potem? A potem dzieje się magia.

Róż kontra zieleń. Właśnie tak się rodzi przyjaźń

Na scenie zalśniło – dosłownie. Od pierwszych taktów zostajemy wrzuceni w świat Szmaragdowego Miasta, gdzie tiul, brokat i neonowa zieleń walczą o uwagę widza. Mamy Glindę – słodką, rozpieszczoną, różową Barbie o (wydawać by się mogło) zerowym poziomie autorefleksji, i Elfabę – zieloną outsiderkę, miłośniczkę zwierząt z głową pełną ideałów i sercem na dłoni. Brzmi znajomo? Tak, to niemalże "Wredne dziewczyny" i "High School Musical" w wydaniu fantasy. I dokładnie o to chodzi – bo ten musical nie tylko bawi, ale i celnie punktuje mechanizmy budowania przyjaźni, stereotypów i wykluczenia.

Z początku obie bohaterki toczą wojny o pokój w akademiku, który przyszło im dzielić, ale szybko okazuje się, że więcej je łączy, niż dzieli. Ich relacja jest osią całego spektaklu – emocjonalna, złożona i ostatecznie wzruszająca. Dobrze, że polska adaptacja zadbała o to, by fabuła była czytelna nawet dla tych, którzy o Lwie, Dorotce czy Strachu na Wróble słyszeli tylko mimochodem.

Spektakl Wicked w teatrze Roma

Wielkie głosy, wielkie emocje

Wielkie brawa należą się Patrycji Mizerskiej, która wciela się w Glindę. Aktorka miała przed sobą niełatwe zadanie – dorównać filmowej wersji Arianie Grande to, nie ma co ukrywać, prawie mission impossible. Cztery oktawy to nie przelewki. Mizerska jednak radzi sobie godnie – brakuje może tej lekkości i wokalnego polotu znanego z wersji kinowej Wicked, ale... jest charyzma, jest humor i jest głos, który porywa. Z kolei Elfaba – zagrana przez Marię Tyszkiewicz z dużym wyczuciem – zielona czarodziejka nie tylko porusza, ale momentami wręcz hipnotyzuje. Szczególnie w scenach, gdy próbuje odnaleźć siebie w świecie, który nie chce jej zrozumieć.

Polska wersja? Mistrzostwo!

Niezwykłym osiągnięciem jest tłumaczenie – i to nie tylko dialogów, ale i wszystkich piosenek. Michał Wojnarowski wykonał tytaniczną pracę, by polskie teksty nie były jedynie kalką angielskich, lecz żywą, emocjonalną częścią spektaklu. Momentami teksty bawią, momentami chwytają za serce – i co najważniejsze: wszystko płynie naturalnie. No, może oprócz wysławionego "Popular" – tutaj Wojnarowski polską wersję przetłumaczył na "Wzięcie mieć". Moim zdaniem nie oddaje to charakteru sztandarowej piosenki znanej na całym świecie. A to właśnie na nią czekałem najbardziej. Trochę szkoda, ale ogólny odbiór, jako całości, jest zdecydowanie na plus.

Kolejna perełka to scenografia. Ekrany LED, które dodają głębi, dynamiki i pozwalają zanurzyć się w baśniowy świat Oz, naprawdę robią wrażenie. To odważny krok w stronę nowoczesności, który może stać się nowym standardem w polskim teatrze muzycznym. Wizualnie spektakl zachwyca – szczególnie sceny w Szmaragdowym Mieście to prawdziwy popis kolorów i światła. No i czarownica latająca na miotle... naprawdę leci na miotle!

Nieco gorzej wypadają jednak niektóre kostiumy. Choć Martyna Kander pokazała, że potrafi – Manczkinowie i mieszkańcy Oz wyglądają świetnie – to już Glinda, mimo że efektowna, czasem balansuje na granicy kiczu – i to takiego bez klasy. A postaci takie jak Doktor Dillamond czy małpy – cóż, niektórym pewnie trudno byłoby domyślić się, że to w ogóle są zwierzęta. A szkoda, bo ich wątek, traktujący o wykluczeniu i uprzedzeniach, zasługuje na więcej scenicznej siły przekazu.

Jeszcze jedna łyżka dziegciu w tej beczce miodu to pierwsze sceny, gdzie widać było lekki rozjazd synchronizacji tancerzy. Lewa strona czasami nie nadążała za prawą. Jednak z minuty na minutę wyglądało to coraz lepiej i można było zatonąć w tych bajecznych ruchach.

Spektakl Wicked w teatrze Roma

Czary, które (prawie) nie zawodzą

Wicked w Teatrze Roma to produkcja, która – mimo drobnych niedoskonałości – lśni jak Szmaragdowe Miasto. To widowisko barwne, dynamiczne, wzruszające i zaskakująco aktualne w swoim przekazie. Roma znów udowodniła, że potrafi sięgnąć po musicalowy top i wycisnąć z niego coś wyjątkowego.

W tym miejscu jeszcze warto wspomnieć jeszcze o dwóch ważnych kwestiach. Pierwsza – jest więcej niż jedna obsada aktorów i są one mieszane. Ja pokusiłem się o ocenę tej, którą miałem akurat przyjemność oglądać tego dnia. Druga – był to pokaz przedpremierowy, zatem wiele rzeczy jeszcze będzie można skorygować w tak zwanym międzyczasie.

Werdykt? Warto. Nie tylko dla fanów Oz, ale dla każdego, komu bliskie są historie o odmienności, przyjaźni i wielkich emocjach ubrane w cudowną muzykę i wyjątkowe efekty specjalnie. Zielono nam!

Czytaj też:
Ciepły wiatr powrócił tu. Byłam na porywającym widowisku „Chłopi Tańcuj – Remixed”

Źródło: WPROST.pl