Adam Bodnar – minister sprawiedliwości – zwrócił się do sędzi Małgorzaty Manowskiej o „spowodowanie przesyłania prokuratorowi generalnemu, jako uczestnikowi postępowania w przedmiocie rozpatrywania protestów wyborczych, wszystkich protestów zarejestrowanych w SN”. Powołał się przy tym na zapisy kodeksu wyborczego.
Szef MS ustalił, że najwyższy organ wymiaru sprawiedliwości „przesyła jedynie część” pism. „Ujawniane nieprawidłowości w pracach obwodowych komisji wyborczych, a szczególnie te mogące realizować znamiona przestępstw, obligowały prok. generalnego do zwrócenia się do SN o umożliwienie wyrażenia stanowiska odnośnie do wszystkich protestów wyborczych” – pisze w komunikacie prokuratury krajowej rzeczniczka prasowa Bodnara.
Jest odpowiedź. „Destabilizacja”
Prok. Anna Adamiak w tym samym komunikacie podaje, że minister doczekał się reakcji. SN wskazał, że „decyzje o doręczeniu protestów uczestnikom postępowania pozostają w kompetencji przewodniczących składu orzekającego bądź sędziów sprawozdawców”. „Podniesiono ponadto, że przekazanie PG wszystkich przyjętych do rozpoznania protestów wyborczych, spowodowałoby destabilizację pracy Sądu Najwyższego rozpoznającego protesty” – czytamy.
PK pisze też, że do 23 czerwca SN przesłał Bodnarowi – w celu zajęcia przez niego stanowiska w każdej ze spraw – 304 protesty. Dot. one wyborów prezydenckich 2025, a konkretnie ich drugiej tury, która odbyła się 1 czerwca. Część obywateli ma wątpliwości co do tego, czy nie doszło do zafałszowania wyniku, ogłoszonego przez Państwową Komisję Wyborczą dzień później. W kilku obwodowych komisjach na terenie kraju stwierdzono nieprawidłowości – m.in. umyślne lub przypadkowe błędne uzupełnienie protokołu. Przykład? Uzyskane przez Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego głosy wpisano na odwrót.
Jak dotąd szef prokuratury przedstawił SN 147 stanowisk w zakresie oceny zasadności złożonych protestów – informuje prok. Adamiak.
Czytaj też:
Najgorszy minister? Polacy podpowiadają Tuskowi. Liderka w nowym sondażuCzytaj też:
Olbrychski szokuje po wyborach. Mówił o „szpetnych ludziach” i „polskich faszystach”