Rozmawiamy z Ewą Mikulską, która od ponad dekady organizuje akcje w ramach wolontariatu pracowniczego Orange, a nasze spotkanie zbiega się z Międzynarodowym Dniem Wolontariusza, który wypada 5 grudnia. Co znaczy pomaganie i jak dzięki wspólnym działaniom zespół wolontariuszy może zmieniać czyjś świat?
Jak można zacząć pomagać? Choćby przez przypadek
Wszystko zaczęło się przypadkowo. – Kiedy koleżanka zrezygnowała z organizacji akcji remontowej w szpitalu w Siedlcach, przejęłam od niej liderowanie projektem i ten właśnie wolontariat był dla mnie przełomowy. Po nim po prostu chciałam więcej i taki plan wdrożyłam – mówi Ewa.
Zanim jednak pojawiło się to „więcej”, był czas drobnych gestów. – Zawsze lubiłam pomagać, ale taką zdefiniowaną i świadomą wolontariuszką jestem od ponad 10 lat. Początkowo moje działania ograniczały się do zbierania nakrętek lub wsparcia akcji już istniejących, np. poprzez wpłatę pieniędzy. Były to działania niewymagające zbyt dużego zaangażowania, choć równie ważne – dodaje.
Czym jest wolontariat pracowniczy
W najprostszych słowach, to idea, w której pracownicy i pracowniczki angażują się społecznie. Często z pomocą pracodawcy, czasem w godzinach pracy, czasem po nich. Firmy udostępniają narzędzia, przestrzenie i budżety, ale to ludzie są sercem tych działań. Tak jest też w przypadku Orange, gdzie działaniami wolontariuszy od 20 lat koordynuje Fundacja Orange. A jest co robić, bo rocznie wolontariusze angażują się w pomaganie innym ponad 3 000 razy. Ewa na przykład odnawiała już świetlice, prowadziła warsztaty, wspierała osoby w kryzysie bezdomności.
Na wolontariacie zyskują wszyscy. Organizacje i placówki dostają ręce do pracy i kompetencje. Wolontariusze uczą się współpracy, komunikacji, planowania, a zespoły integrują się poza służbowymi tabelkami. Dobrze zaprojektowany wolontariat nie zastępuje systemowych rozwiązań – on je uzupełnia. Daje też coś samym wolontariuszom – jest to zdecydowanie mniej uchwytne, a równie ważne: poczucie sprawczości i zawiązywanie relacji.
Remonty, listy do Mikołaja i 200 paczek na raz
Ewa znalazła swoją specjalizację na styku pasji i potrzeby. – Specjalizuję się w akcjach remontowych z racji tego, że interesuję się projektowaniem wnętrz. Akcje, które realizujemy, głównie skierowane są do dzieci i przeprowadzamy je w świetlicach pozalekcyjnych, w domach dziecka, w szpitalach, ale mieliśmy też jedną realizację w świetlicy dla seniorów. Dodatkowo organizuję świąteczne akcje, w których dzieci piszą listy do Św. Mikołaja, a my je realizujemy, oraz warsztaty plastyczne, np. przygotowanie ozdób choinkowych z papieru, i warsztaty szycia, np. workoplecaków czy bluzek. Ostatnio też przygotowaliśmy ponad 200 paczek z kanapkami i owocami dla osób w kryzysie bezdomności – wyjaśnia.
To nigdy nie są działania jednej osoby. – Zawsze pracuję z grupą wolontariuszy, bez nich moich pomysłów na pomoc nie dałoby się przekuć w działanie. Sama nie dałabym rady. Część z wolontariuszy nauczyłam podstaw szycia na maszynie, aby mogli wspierać uczestników warsztatów. Szkolę też opiekunów placówek, do których zakupiliśmy maszynę do szycia, bo chcę, aby temat był kontynuowany – tłumaczy.
Kiedy pytamy o sens, odpowiedź jest osobistym wyznaniem: – Wolontariat jest uzależniający i daje ogromną satysfakcję oraz poczucie sprawczości. Wszystkie nasze akcje dzieją się w jeden dzień i widzimy efekty naszej pracy. Wolontariat uczy otwartości, uważności, potrafi odmienić czyjeś życie – moje odmienia za każdym razem. Uczy nas współpracy, integruje i przełamuje wszelkie ograniczenia społeczne, uczy, aby nie wykluczać i patrzeć na potrzeby drugiego człowieka. To są ważne lekcje, aby każdego postrzegać tak samo. Aby np. bezdomny stał się człowiekiem w kryzysie bezdomności. Sama zmiana nazwy jest mocno uświadamiająca i zmienia postrzeganie takiej osoby – mówi Ewa.
Wolontariat pracowniczy działa jak soczewka – skupia energię zespołu i przenosi ją tam, gdzie jest potrzebna. W biurze ułatwia „rozplątywanie” hierarchii, a w terenie przyspiesza zmiany, bo w jeden dzień potrafi dać efekt, który normalnie powstawałby miesiącami.
Historie, które zostają z wolontariuszami
W pamięci zostają obrazy. Czasem wzruszające, czasem zabawne: – Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że chłopiec, który był strasznym gadułą, wszedł do nowej sali zabaw i po prostu przestał mówić. Nikt nie wiedział, co się dzieje, a jemu tak się spodobało, że aż zaniemówił – wspomina Ewa.
– Były też sytuacje wzruszające, kiedy dziecko napisało list do Mikołaja i w nim nie poprosiło o prezent dla siebie, tylko dla swojego rodzeństwa. Albo 4–5-latka, która marzy o lampce do czytania i kocyku – dodaje.
I te, które opowiadają o przełamywaniu barier. – Mieliśmy też kilka takich sytuacji, kiedy robiliśmy warsztaty szycia dla młodych dorosłych w kryzysie bezdomności (są to osoby pod opieką fundacji, która udostępnia im dom oraz udziela wsparcia psychologicznego). Na początku każdy z nich mówił, że nie umie, że nie da rady, że się boi... a my, wolontariusze, przekonywaliśmy na spokojnie, że najważniejsze, że przyszedł i że w razie jakichkolwiek problemów pomożemy. I pomagamy, wspieramy i z godziny na godzinę widzisz, jak ta osoba przekonuje się, że daje radę, że jest to możliwe. Sama doświadcza swojej zmiany, a my ją dodatkowo w tym utwierdzamy. I tak naprawdę nie chodzi o uszycie bluzki czy workoplecaka – mówi Ewa.
Skąd biorą zasoby na pomoc?
– Są projekty, na które wystarczy zrzutka energii. Są i takie, które wymagają budżetu z różnych źródeł. Otrzymujemy wsparcie finansowe w postaci grantu z Fundacji Orange, ale również organizujemy zbiórki, kiermasze z ciastami, i zawsze udaje się w pełni zrealizować nasze cele wolontariackie – wyjaśnia Ewa.
W wielu miejscach w Polsce – w firmach, szkołach, urzędach – mechanizmy są podobne: jedni przekazują środki, inni wiedzę i czas. Coraz częściej w organizacjach pojawiają się proste platformy do zgłaszania pomysłów, instrukcje „krok po kroku”, a także wsparcie merytoryczne i logistyczne. Ale żadna aplikacja nie zastąpi rozmowy i zaufania.
Jak mądrze robić wolontariat pracowniczy
Dobry projekt zaczyna się od diagnozy, nie od jednego efektownego pomysłu. Zamiast z góry zakładać, że wszędzie przyda się farba i pędzle, warto porozmawiać z opiekunami placówek, zapytać dzieci i młodych, sprawdzić, co dziś będzie dla nich realną pomocą, czasem to remont, innym razem warsztat kompetencji, albo po prostu towarzystwo.
Na każdym etapie dobrze mieć obok ekspertów: lokalne organizacje pozarządowe i instytucje, które znają kontekst, procedury i prawo. To one podpowiedzą, jak działać sensownie i bezpiecznie.
Wolontariat nie kończy się na zdjęciach z finału akcji. Jeśli ma zostawić ślad, potrzebuje ciągu dalszego: planu na utrzymanie efektu, cyklu warsztatów, przekazania sprzętu i przeszkolenia opiekunów tak, by mogli kontynuować działania bez nas.
To także lekcja dla samych wolontariuszy. W praktyce uczymy się komunikacji, planowania i współpracy, a przede wszystkim uważności, tej prostej umiejętności patrzenia na człowieka.
Ewa, pokazując zdjęcia z kolejnych akcji, mówi krótko: to wszystko nie wydarzyłoby się bez ludzi. I to jest chyba najprostsza definicja wolontariatu pracowniczego – wspólnota w działaniu.

