Modny temat: parytety

Modny temat: parytety

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na tapetę wraca temat parytetu. Politycy prześcigają się w dziwnych deklaracjach. Janusz Palikot ogłosił, że odda swoje pierwsze miejsce na liście w wyborach na rzecz "jakiejś nowej twarzy kobiecej". I tak dobrze, że nie zapowiedział zmiany płci. Po jednej stronie barykady stanęli też Lech Kaczyński, Donald Tusk i Grzegorz Napieralski.
Premier zaskoczył swoich kolegów z władz Platformy pomysłem, by kobiety dostały połowę "jedynek" na listach Platformy do Sejmu. Okazało się, że zwolennikiem parytetów jest też prezydent. Lewica też nie pozostaje bezczynna. Politycy SLD chcą zgłosić odpowiednie poprawki do projektu kodeksu wyborczego, który jest już w Sejmie.

I po co to wszystko?  Po pierwsze, bo to modne. Po drugie, bo płeć piękna stanowi ponad połowę elektoratu (szansa na poprawę poparcia jest nie w kij dmuchał). 

Pomysłów na konkretne rozwiązania jest co niemiara. Padają przeróżne liczby. Według jednych w parlamencie powinno zasiadać co najmniej 20 procent kobiet. Dużo dalej poszły uczestniczki Kongresu Kobiet, które ustaliły tę liczbę na 50 procent. Nie wiadomo tylko, dlaczego akurat tyle, skoro kobiety stanowią więcej niż połowę społeczeństwa?

Zwolenników parytetów charakteryzuje myślenie życzeniowe. I wiara w inżynierię społeczną. Liczą na to, że zmiana prawa spowoduje wzrost zapału kobiet do polityki. Z pewnością się przeliczą. Wystarczy zajrzeć na pierwszy z brzegu więc wyborczy w trakcie kampanii. Niezależnie od opcji politycznej wszystkie takie spotkania łączy jedno – kobiety należą na nich do zdecydowanej mniejszości. Mniejsze niż u mężczyzn zainteresowanie polityką musi się przekładać się na ich skromniejszą reprezentację w parlamencie.

Piewcy parytetów powinni więc zacząć od pracy u podstaw, czyli przyciągnięcia kobiet na wiece wyborcze. Może zamiast kiełbasy wyborczej powinno się na nich rozdawać jakieś bardziej kobiece specjały?