Następców odwołanych ministrów łączy jedno – nie są to politycy, tylko urzędnicy. Dlatego będą pozostawać w cieniu. A Donald Tusk rozpocznie emigrację wewnętrzną, oddalając się od Platformy.
Tworząc gabinet po wyborach Tusk starał się wyważyć akcenty między obsadzaniem w roli ministrów polityków Platformy i szukaniem ludzi spoza polityki. Z biegiem czasu premier stawiał coraz bardziej na grę zespołową pod jego kierownictwem. Ministrowie nie mieli błyszczeć w mediach. Jedyną gwiazdą rządu miał być Donald Tusk. Ci, którzy mieli zbyt dużą chęć do indywidualnych dryblingów, byli temperowani przez współpracowników premiera.
Teraz ta tendencja się jeszcze pogłębi. Wyjątkiem mogło być ministerstwo sprawiedliwości. Na jego czele miał stanąć prawniczy autorytet, jednak nie udało się znaleźć chętnego.
Niestety rząd na tej zmianie nie skorzysta, bo nawet najbardziej sprawny urzędnik bez politycznego zaplecza lub autorytetu wynikającego z wysokiej pozycji zawodowej może mieć problemy z kierowaniem resortem. W tej sytuacji praca nowo mianowanych ministrów pewnie się ograniczy do administrowania. Brak politycznej pozycji będzie miał też przełożenia na ich aktywność w mediach. A w konsekwencji rząd będzie sprawiał wrażenie zdominowanego przez premiera.
Wizerunkowo rząd może nawet zyskać, bo dzięki temu, że będzie w nim mniej znanych polityków Platformy, może być postrzegany jako mniej partyjny niż dotąd rząd fachowców. Na tym w krótkiej perspektywie pewnie zyskać i sam Donald Tusk, którego będzie się słabiej kojarzyć z tarapatami, w jakie wpadła jego partia. Jest to jednak broń obosieczna. Partyjni towarzysze mogą nie wybaczyć Tuskowi, że oddala się od Platformy. Ma on więc teraz tylko jedno wyjście. Uniezależnić się od własnego zaplecza, wygrywając wybory prezydenckie.
Teraz ta tendencja się jeszcze pogłębi. Wyjątkiem mogło być ministerstwo sprawiedliwości. Na jego czele miał stanąć prawniczy autorytet, jednak nie udało się znaleźć chętnego.
Niestety rząd na tej zmianie nie skorzysta, bo nawet najbardziej sprawny urzędnik bez politycznego zaplecza lub autorytetu wynikającego z wysokiej pozycji zawodowej może mieć problemy z kierowaniem resortem. W tej sytuacji praca nowo mianowanych ministrów pewnie się ograniczy do administrowania. Brak politycznej pozycji będzie miał też przełożenia na ich aktywność w mediach. A w konsekwencji rząd będzie sprawiał wrażenie zdominowanego przez premiera.
Wizerunkowo rząd może nawet zyskać, bo dzięki temu, że będzie w nim mniej znanych polityków Platformy, może być postrzegany jako mniej partyjny niż dotąd rząd fachowców. Na tym w krótkiej perspektywie pewnie zyskać i sam Donald Tusk, którego będzie się słabiej kojarzyć z tarapatami, w jakie wpadła jego partia. Jest to jednak broń obosieczna. Partyjni towarzysze mogą nie wybaczyć Tuskowi, że oddala się od Platformy. Ma on więc teraz tylko jedno wyjście. Uniezależnić się od własnego zaplecza, wygrywając wybory prezydenckie.