Pięknie się różnić

Pięknie się różnić

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pomysł rywalizacji pomiędzy dwoma kandydatami Platformie Obywatelskiej udał się jak mało co. Jeżeli rzeczywiście za tym stoi sam Donald Tusk, oznacza to, że jako pierwszy polityk w Polsce tego szczebla zrozumiał, że polityka przeszła z fazy programów do fazy wizerunku. Albo inaczej - z fazy dyskusji parlamentarnych do fazy dyskusji medialnych.
Od kilku tygodni media nie żyją praktycznie niczym innym, niż sprawą prawyborów. Już zapomniano, że jest to raczej substytut prawdziwej demokracji, gdzie dwóch kandydatów rozgrywa partię szachów pionami od warcabów. Teraz ważne jest to, jak to odbierają i sprzedają media. A śledząc media elektroniczne i papierowe można zauważyć, że niezależnie z kim dziennikarz by nie rozmawiał, czy jest to polityk, specjalista od marketingu politycznego, czy przechodzień na ulicy, zagadnięty o swoje preferencje polityczne - zawsze padnie pytanie - "A jak Pan/Pani uważa? Czy Bronisław Komorowski, czy Radosław Sikorski...?". Przy okazji wypromowano na nowo wizerunek żon obu kandydatów.

Ale oczywiście nie o samych kandydatów i ich żony tu chodzi, ale o wizerunek partii. Platforma Obywatelska uzyskała na organizacji tej medialno-politycznej zabawy kilka punktów.

Po pierwsze, dokonała się konsolidacja i pobudzenie członków i sympatyków PO. Nie samych kandydatów, ale właśnie członków i struktur partyjnych, potrzebnych tak naprawdę od maja, kiedy ruszy prawdziwa kampania, po ogłoszeniu terminu wyborów. Nie są prawdą żadne rojenia, że rywalizacja Komorowski/Sikorski poróżni członków partii, nawet może ją podzielić. Oto zadba już sam Donald Tusk, który w sytuacjach napięć pomiędzy rywalami już kilkakrotnie interweniował. To on jest suwerenem partii i to on jest spoiwem - nie będzie żadnego rozłamu, a przegrany w tych wyborach stanie u boku zwycięzcy.

Po drugie - PO pokazała twarz "partii demokratycznej", która jako jedyna zdobyła się na "wolną i nieskrępowaną" dyskusję. Oczywiście, cudzysłowy są tu jak najbardziej wskazane... To ona zdecydowała się na dyskusję i spory - oczywiście w ramach swojego programu. Tak więc w niedzielę, w czasie debaty telewizyjnej panowie kandydaci mogą się różnić, pokazywać różne formuły swojej potencjalnej prezydentury, mogą się nawet podgryzać - ale nie mogą naruszyć pryncypiów partyjnych. Sikorski będzie pewnie pokazywał wizję prezydentury outside - mało aktywności w sprawach krajowych, więcej zaangażowania w sprawy międzynarodowe i bezpieczeństwa. Komorowski - przeciwnie - prezydentura społeczna, krajowa. Ale obaj deklarują współpracę z rządem i bycie czymś w rodzaju supportu dla premiera. Bo przecież wybory pod koniec tego roku są tylko etapem dla tych w roku przyszłym, parlamentarnych, które dopiero dają realną władzę.

Donald Tusk prostym zabiegiem rozegrał partie opozycyjne. Sprawa wyłonienia kandydata z Prawa i Sprawiedliwości jest naturalna, do momentu, kiedy by nie zrezygnował Lech Kaczyński, ale przede wszystkim lewica z Grzegorzem Napieralskim powinna pluć sobie w brodę. Taki pomysł, może nie prawybory, ale na przykład plebiscyt, był szansą na wyłonienie kandydata kompromisowego, silnego poparciem wielu środowisk, szansą na klasyczne "policzenie się", może na stałą integrację. A tak pomysł reaktywowania SLD - nie partii, ale porozumienia z połowy lat 90. właśnie zginął. Tym kandydatem mógł być Włodzimierz Cimoszewicz, jedyny polityk, który miałby szansę na zwycięstwo z kandydatem PO...

Prawo i Sprawiedliwość na starcie kampanii przegrało jej oblicze wizerunkowe. Bo jak by się nie starano pokazywać Lecha Kaczyńskiego jako męża stanu i ojca narodu, to jednak zawsze będzie on wyglądał blado na tle "demokratycznie" wybranego kandydata PO. Cóż więc pozostaje specjalistom politycznym z PiS? Tylko jedno - pójść na wojnę, zaostrzyć kampanię... znaleźć haki, a może i drugiego "Dziadka z Wermachtu"...

Prace już ponoć ruszyły, teczki zostały przegrzebane, odpowiednie media - gotowe. Scenariusz filmu "Dziadek z Wermachtu - 2" jest napisany.

Teraz tylko czekamy na emisję...