Propozycja Grzegorza Schetyny, by w kampanii prezydenckiej zrezygnować z billboardów byłaby szlachetną inicjatywą, gdyby nie to, że zgłasza ją partia, która obecnie wyraźnie prowadzi w sondażach i z jej punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby kampania wyborcza w ogóle się nie odbyła. Z demokracją ma to jednak niewiele wspólnego.
Tegoroczne wybory prezydenckie będą niezwykle smutnym świętem demokracji. Nad ich uczestnikami, nad kampanią wyborczą, wreszcie nad samymi wyborcami wisieć będzie ponury cień smoleńskiej tragedii. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z wyborami – a więc momentem, gdy polityczni gracze konfrontują swoje programy, pomysły na Polskę i poglądy. Dla jednych jest to szansa na powiększenie swojego stanu posiadania, dla drugich – na odzyskanie utraconych wpływów, dla trzecich wreszcie – chodzi tu głównie o siły pozaparlamentarne – jest to okazja na włączenie się do politycznej gry. I nawet w tak szczególnym czasie nie można im tej szansy odbierać.
Warto zauważyć, że propozycja PO nie jest wymierzona w PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby spokojnie przeprowadzić kampanię bez billboardów ponieważ, podobnie jak PO, jest powszechnie rozpoznawalna i nie musi bić w oczy swoim logo, aby przypomnieć o sobie wyborcom. Prawdziwymi ofiarami wolnej od billboardów kampanii byliby Andrzej Olechowski, SLD, PSL i pozostali kandydaci, którym uda się uciułać 100 tysięcy podpisów. Kampania bez billboardów byłaby kolejnym krokiem w stronę systemu dwupartyjnego w Polsce. Pytanie tylko, czy Polska jest na taki system gotowa.
PO i PiS, które obecnie dominują na polskiej scenie politycznej powstały ok. 10 lat temu. Jeszcze w 1999 roku Jarosław Kaczyński funkcjonował na obrzeżach środowiska AWS (choć nie należał do tego ruchu), a Donald Tusk był jednym z liderów Unii Wolności – partii po których dzisiaj nie ma już śladu. Nie ma też śladu po innych partiach prawicowych, które tworzyły rządy i wybierały spośród siebie premierów. ROP, PC, ZChN, KLD, KPN – są dziś już tylko częścią historii. A jeszcze kilkanaście lat temu nie wyobrażano sobie bez nich sceny politycznej.
Czy to oznacza, że taki sam los spotka PO i PiS? Nie. Ale jest to doskonałe świadectwo tego jak gwałtownie polska polityka potrafi ewoluować. Daleko nam do USA czy Wielkiej Brytanii gdzie od dekad wszystko rozgrywa się między tymi samymi graczami. Trudno jednak, żeby było inaczej skoro tam demokracja funkcjonuje od dwóch wieków – a u nas od 20 lat.
Dlatego nie zabierajmy politykom billboardów. Kto wie, który z nich nosi buławę w plecaku, dzięki której za pięć lat znów postawi polską politykę na głowie? Poza tym oddech konkurencji na karku będzie być może mało komfortowy dla polityków PO i PiS, ale jest bardzo korzystny dla nas, obywateli. Bo nic tak nie mobilizuje do pracy jak obawa przed utratą władzy, albo choćby wygodnego miejsca w sejmowej ławie.
Warto zauważyć, że propozycja PO nie jest wymierzona w PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby spokojnie przeprowadzić kampanię bez billboardów ponieważ, podobnie jak PO, jest powszechnie rozpoznawalna i nie musi bić w oczy swoim logo, aby przypomnieć o sobie wyborcom. Prawdziwymi ofiarami wolnej od billboardów kampanii byliby Andrzej Olechowski, SLD, PSL i pozostali kandydaci, którym uda się uciułać 100 tysięcy podpisów. Kampania bez billboardów byłaby kolejnym krokiem w stronę systemu dwupartyjnego w Polsce. Pytanie tylko, czy Polska jest na taki system gotowa.
PO i PiS, które obecnie dominują na polskiej scenie politycznej powstały ok. 10 lat temu. Jeszcze w 1999 roku Jarosław Kaczyński funkcjonował na obrzeżach środowiska AWS (choć nie należał do tego ruchu), a Donald Tusk był jednym z liderów Unii Wolności – partii po których dzisiaj nie ma już śladu. Nie ma też śladu po innych partiach prawicowych, które tworzyły rządy i wybierały spośród siebie premierów. ROP, PC, ZChN, KLD, KPN – są dziś już tylko częścią historii. A jeszcze kilkanaście lat temu nie wyobrażano sobie bez nich sceny politycznej.
Czy to oznacza, że taki sam los spotka PO i PiS? Nie. Ale jest to doskonałe świadectwo tego jak gwałtownie polska polityka potrafi ewoluować. Daleko nam do USA czy Wielkiej Brytanii gdzie od dekad wszystko rozgrywa się między tymi samymi graczami. Trudno jednak, żeby było inaczej skoro tam demokracja funkcjonuje od dwóch wieków – a u nas od 20 lat.
Dlatego nie zabierajmy politykom billboardów. Kto wie, który z nich nosi buławę w plecaku, dzięki której za pięć lat znów postawi polską politykę na głowie? Poza tym oddech konkurencji na karku będzie być może mało komfortowy dla polityków PO i PiS, ale jest bardzo korzystny dla nas, obywateli. Bo nic tak nie mobilizuje do pracy jak obawa przed utratą władzy, albo choćby wygodnego miejsca w sejmowej ławie.