Policzyli się...

Policzyli się...

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mały szok, a na pewno konsternacja; Jarosław Kaczyński, a właściwie jego zwolennicy zebrali około 1.700.000 podpisów na listach rejestracyjnych kandydata Prawa i Sprawiedliwości w wyborach prezydenckich. W 9 dni, jak to podkreślano. Liczono, ile dziennie, ile na godzinę... nie podano tylko, ile czarno-białych zdjęć zmarłej pary prezydenckiej, Marii i Lecha Kaczyńskich rozdano, tak przy okazji...
Tak, mobilizacja zwolenników Kaczyńskiego była ogromna. I okrzyknięto, że jest to wielki sukces, ponieważ główny konkurent, Bronisław Komorowski, zebrał niecałe 760.000 głosów. To dużo mniej i wyraźnie wskazuje, że nadzieje niektórych, że wyścig prezydencki może się rozstrzygnąć w pierwszej rundzie, trzeba zweryfikować. Tym bardziej, że inni konkurenci też zebrali znaczącą ilość głosów (łącznie finalnie wystartuje 10. kandydatów).

Wysoki wynik cieszy zwolenników Jarosława Kaczyńskiego, pozwala im znów przedstawić swoje racje i poglądy. Przede wszystkim ten, że 20 proc. przewaga Bronisława Komorowskiego w sondażach jest zafałszowaniem, że wynika to z presji mediów, że własne sondaże (czy te robione przez Radio Maryja, dające dużą przewagę Kaczyńskiemu), są bardziej wiarygodne. Tylko, że fakt uzyskania ponad dwukrotnej liczby podpisów nie oznacza tego, że musi się to powtórzyć przy urnie. Z wielkim prawdopodobieństwem można napisać, że nie powtórzy się.

Tak dobry wynik zwolenników Jarosława Kaczyńskiego da się wytłumaczyć racjonalnie, i nie jest to trudne.

Po pierwsze, pokazuje to, że determinacja zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, tego twardego elektoratu, jest większa, niż konkurencyjnych kandydatów (może oprócz Grzegorza Napieralskiego, którego 380.000 podpisów można uznać za sukces). Po drugie, na dobry wynik złożyła się także agitacja i zbieranie głosów przez NSZZ "Solidarność", a także poparcie Kościoła Katolickiego. Dyscyplina zwolenników Prawa i Sprawiedliwości kazała im wyjść i złożyć podpisy na listach.

Po trzecie, listy te zostały przez wielu potraktowane jako swoista "książka kondolencyjna" zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Złożenie podpisu na liście jego brata było wyrazem swoistego hołdu, Jarosław Kaczyński, który nie wypowiedział od 10 kwietnia jeszcze ani jednego zdania wprost do swoich potencjalnych wyborców, jest traktowany jeszcze jako emblem swojego brata, niż żywy, aktywny polityk. Ale współczucie może ulecieć, kiedy Kaczyński zacznie prowadzić właściwą kampanie, a poza tym nie dotyka to przeciwników prezesa PiS-u. I wreszcie po czwarte, Jarosław Kaczyński nie ma możliwości i czasu, aby przekonać do siebie elektorat negatywny, który pozostał racjonalnie "głuchy" na efekt katastrofy smoleńskiej. Również nie należy się spodziewać, żeby elektorat centrowy przekonał się na nowo do Kaczyńskiego - nawet wtedy, kiedy ten będzie milczał...

Nie oznacza to, że Platforma Obywatelska i Bronisław Komorowski mogą spać spokojnie. Ten wynik to jest dzwonek ostrzegawczy, każący dokładnie przyjrzeć się, zastanowić nad tym, jak prowadzić kampanię. Katastrofa pod Smoleńskiem jest tym, na co PiS czekał (w politycznym tego słowa znaczeniu), co może pobudzić w społeczeństwie nutę moralną i współczucia. Kaczyński może na tym "pojechać". Jeżeli dodamy do tego niezręczności samego Komorowskiego, które ostatnio kilkakrotnie zaprezentował, oraz zawirowania wokół wyjaśnienia kulis katastrofy Tu-154M - to droga ku prezydenturze może nie być taka łatwa. PO nie może zapominać, że nie tylko Kaczyński jest przeciwnikiem dla innych kandydatów, ale również Komorowski będzie obiektem ataków ze strony Andrzeja Olechowskiego, Grzegorza Napieralskiego, czy Marka Jurka.

PO straciło prezydenturę Donalda Tuska pięć lat temu na ostatniej prostej. Nie ma wielu analogii pomiędzy obiema kampaniami, ale o jednym warto pamiętać - nie wolno lekceważyć nie tylko przeciwnika, ale również jego wyborców - a na pewno nie własnych.