Pierwsza połowa historycznego spotkania jednak trochę rozczarowała. Sporo było walki, dużo biegania, ale niewiele z tego wynikało. Oba zespoły grały mocno asekuracyjnie. Lechici atakowali chaotycznie, w ich akcjach za wiele było nonszalancji, a bramkarz gości nie miał praktycznie okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Austriacy też za bardzo nie mieli pomysłu na grę, choć częściej utrzymywali się przy piłce. W 19 min jeden z bardziej aktywnych zawodników FC Salzburg Simon Cziommer nieźle uderzył z dystansu, ale piłka minęła światło bramki.
Dopiero pod koniec pierwszej połowy lechici stworzyli kilka niezłych okazji. W 35 min Marcin Kikut przejął piłkę na połowie rywali i pognał na bramkę rywali. Nie miał jednak pomysłu na wykończenie akcji, ale za niecelny strzał i tak otrzymał sporą porcje braw. Tuż przed przerwą ożywił się też Sławomir Peszko. W decydujących momentach zabrakło mu precyzji przy dogrywaniu piłki do partnerów.
Więcej powodów do radości kibice mieli po przerwie. Kilkadziesiąt sekund po wznowieniu gry Manuel Arboleda celnym strzałem głową wprowadził w ekstazę ponad 40-tysięczną widownię. Asystę zaliczył Semir Stilić, który wręcz idealnie dośrodkował z rzutu rożnego na głowę Kolumbijczyka. Po zdobyciu gola Lechowi grało się znacznie lepiej, obrońcy mistrza Austrii zostawili więcej swobody ofensywnym zawodnikiem Kolejorza. W 63 min Stilić idealnie obsłużył Artjomsa Rudnevsa, ale Łotysz nieznacznie przestrzelił. Gospodarze nie potrafili wykorzystać kontrataku trzech na dwóch - Kriwiec postanowił rozegrać to indywidualnie i skończyło się na niecelnym strzale.
Trener gości Huub Stevens postawił wszystko na jedną kartę wpuszczając na boisko napastników Romana Wallnera i Joaquina Boghossiana. Ale to ataki Lecha były zdecydowanie groźniejsze. Kropkę na "i" postawił Sławomir Peszko, który wślizgiem dopełnił formalności po podaniu od jednego z najlepszych graczy na boisku - Stilicia.PAP, arb