Olejnik mówi, że "tego dnia i przez następne dni jej rozmówcy płakali". – I mnie zdarzyło się płakać. Nie mogłam się pogodzić z tym, że doszło do takiego dramatu. Że odeszło na zawsze tyle znanych mi – bardziej lub mniej – osób – stwierdza i dodaje: – Zginęli moi goście, z którymi miałam się spotkać w niedzielę w Radiu Zet: Aleksander Szczygło i Jerzy Szmajdziński. Zawsze, co niedzielę, przychodzili do mojej audycji „Siódmy dzień tygodnia". To wszystko było straszne. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło.
Dziennikarka mówi też, że nie przyszło jej do głowy, że "z tej żałoby będziemy tak długo wychodzić". – Właściwie była to antyżałoba, a nie żałoba. Tyle ciężkich i ostrych słów padło pod adresem rządzących ze strony prezesa Kaczyńskiego. Wiem, że przeżył dramat, stracił brata bliźniaka – ocenia dziennikarka. – Ale w Smoleńsku zginęli nie tylko jego bliscy. Tam zginęło 96 osób, wielu ludzi straciło braci, siostry, matki, ojców, dzieci, małżonków – dodaje.
Według Olejnik "najgorsze było to, co działo się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zbierali się przeciwnicy i obrońcy krzyża przed Pałacem Prezydenckim". – Doszło do tego, że w Polsce opluwa się krzyż, robi się krzyż z puszek po piwie. A z drugiej strony wyrzuca się księży, którzy chcą ten krzyż przenieść w godne miejsce. To był największy wstyd Polski. Dla mnie osobiście cezurą tego, co się stało, było rozgoryczenie Joachima Brudzińskiego, kiedy w „Kropce nad i" mówił, że prezydent leżał w ruskiej trumnie – kończy Olejnik.
"Fakt", ps