W ciągu dnia nie udało się odnaleźć żadnej z sześciu poszukiwanych tam ofiar wtorkowej tragedii. Szanse odnalezienie ich żywych są bliskie zeru.
W środę lawinisko w pierwszej kolejności było przeszukiwane przez psy lawinowe, przywiezione przez słowackich ratowników górskich. Do akcji nie weszła grupa strażackich płetwonurków, którzy przybyli z Krakowa w Tatry, bo nie było warunków do penetracji usianego bryłami lodu i krzepnącym śniegiem stawu.
Teren lawiniska w ciągu dnia cały czas był zagrożony ewentualnymi kolejnymi lawinami z trzech stron; z czwartej zagłębia się ono pod połamaną taflę lodową Czarnego Stawu. W otoczeniu lawiniska schodziły co jakiś czas niewielkie lawiny pyłowe i padał śnieg.
"Nie natrafiliśmy na żadne ślady. Doskonale wyszkolone psy słowackich ratowników, których poprosiliśmy o pomoc, niestety nie podjęły żadnego tropu. Mamy dylemat, bo wszystko wskazuje na to, że najprawdopodobniej poszkodowani zostali wtłoczeni pod lód i przysypani sporą warstwą śniegu i nie ma technicznej możliwości podjęcia tam poszukiwań. Nie da się zanurkować, bo jest za dużo lodu i śniegu" - powiedział uczestniczący w akcji zastępca naczelnika TOPR, Adam Marasek. - Skoro polskie i słowackie psy nie podjęły śladu, to najprawdopodobniej ani w czole lawiny, ani wyżej nie ma zasypanych osób. "Najprawdopodobniej są w stawie lub w kilkumetrowej warstwie śniegu przy linii brzegowej. Niestety także tam - w zwałach śniegu na granicy lądu i wody sondy lawinowe wchodzące na głębokość trzech metrów niczego nie wskazują, a psy nie podejmują śladu".
Rodziny ofiar tragedii przebywają w Zakopanem pod opieką psychologów. W ciągu dnia czekały w siedzibach TOPR oraz policji na informacje z przebiegu poszukiwań. Obecnie w schronisku w Morskim Oku została jeszcze jedna z rodzin. Reszta zjechała do Zakopanego i zamierza wracać do domu.
W zakopiańskim szpitalu pozostają dwie osoby - stan 18-latka jest bardzo ciężki. Dwie kolejne osoby, które lekko ucierpiały w wyniku zejścia lawiny i są leczone w Katowicach, są w stanie dobrym. Obaj chłopcy, uczniowie trzeciej klasy liceum, zdołali sami wydostać się z lawiniska. Ich rodzice i oni sami nie zgadzają się na kontakt z dziennikarzami. Są w bardzo złym stanie psychicznym.
Licealiści, którzy nie ucierpieli w wyniku zejścia lawiny wcześniej wrócili do domów w Tychach. W 15-osobowej grupie był jeden podopieczny i opiekun, którzy brali udział w wyprawie, ale nie ucierpieli, gdy zeszła lawina oraz ci, którzy nie poszli we wtorek na Rysy. "Dzieci prosiły, żeby nie informować mediów o dokładnym terminie ich powrotu. Doznały wstrząsu, pod lawiną są ich przyjaciele. Nie chcą o tym mówić publicznie" - powiedziała naczelnik Wydziału Informacji i Promocji Urzędu Miasta w Tychach Aneta Moczkowska.
Piątek będzie dniem żałoby w powiecie tatrzańskim.
***
We wtorek przed południem lawina, wyzwolona przez turystów pod wierzchołkiem Rysów, porwała wycieczkę licealistów z Tych. Lawina przysypała 9 osób, 6 z nich znajduje się wciąż pod śniegiem. Trzy osoby odkopano we wtorek, wkrótce po rozpoczęciu akcji ratunkowej - dwoje rannych nastolatków, w tym jednego bardzo ciężko, oraz zwłoki 21-letniego mężczyzny.
Ratownicy poszukują ciał turystów, bo według specjalistów po upływie niemal doby od wypadku nie ma szans na odnalezienie w lawinisku żywych osób. Za zaginionych w lawinie uznawanych jest pięcioro licealistów oraz jeden z opiekunów wycieczki. Drugi z mężczyzn opiekujących się grupą wyszedł z lawiny bez szwanku.
Ratownicy nie wykluczają, że jeśli w Tatry nadejdzie ostra zima, to odnalezienie ofiar będzie możliwe dopiero wiosną lub latem. Decyzja, czy kontynuować akcję poszukiwawczą, ma zapaść jeszcze w środę wieczorem.
Zakopiańska Prokuratura Rejonowa wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić okoliczności porwania w Tatrach przez lawinę wycieczki licealistów z Tychów. "Śledztwo dotyczy nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób" - powiedział prokurator rejonowy Krzysztof Knapik.
Według ustaleń TOPR, tyska wycieczka miała sprzęt do zimowych wędrówek po górach - raki i czekany, ale nie miała ani jednego detektora lawinowego, który pomaga w szybkiej lokalizacji człowieka zasypanego śniegiem. Przed wyjściem ze schroniska w Morskim Oku uczestnicy wycieczki nie zapytali też ratownika dyżurnego o warunki panujące w tym dniu na szlaku.
Podczas akcji ratowniczej w Tatrach prawie rozbił się helikopter - uszkodzonej maszynie udało się jednak bezpiecznie wylądować. Więcej: Wypadek ratowników.
les, pap