Ołdakowski o Powstaniu Warszawskim: Dobjanie Niemców było rozkazem

Ołdakowski o Powstaniu Warszawskim: Dobjanie Niemców było rozkazem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu “Powstanie Warszawskie“ w reżyserii Jana Komasy (fot. Muzeum Powstania Warszawskiego) 
- W czasie Powstania Warszawskiego na esesmanach wykonywano wyroki śmierci. To był rozkaz dowództwa. Podjęto decyzje, żeby karę wykonywać bez sądu. To potwierdzone, a my chcieliśmy pokazać prawdę - w wywiadzie na antenie RMF FM dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego opowiadał o filmie "Powstanie Warszawskie".
Innowacyjność filmu zasadza się na pomyśle zmontowania go z prawdziwych nagrań z 1944 roku. Jan Ołdakowski z MPW zapowiada, że kontrowersyjnych scen może być przynajmniej kilka. - Nie mamy dobrej nazwy dla tego filmu. Znaczy nie mieliśmy. Musieliśmy ją wymyślić. Musieliśmy stworzyć kategorię. Ani to nie jest dokumentalizowana fabuła, ani to nie jest fabularyzowany dokument. - tłumaczył proces powstawania filmu Ołdakowski.

Ale kierujący Muzeum zapowiada, że kontrowersyjnych scen może być kilka.

 - W czasie chwilowego rozejmu niemiecki dowódca żandarmerii stał się rodzajem zakładnika. Został poczęstowany kieliszkiem likieru. Niemiec był rodzajem gościa-zakładnika. Polacy przetrzymywali go w czasie, który wynegocjowano na zbieranie rannych - tłumaczył gość RMF FM.

Materiały są nieme, wobec czego ekipa filmowa i twórcy dialogów na podstawie materiałów historycznych o realiach przygotowali listy dialogowe. - One są między prawdą historyczną a współczesnością. - precyzuje Ołdakowski.

Do pracy nad filmem zaangażowani zostali specjaliści od odczytywania słów z ruchu warg. - Przyniosło to trochę w tych dłuższych wypowiedziach rzeczywiście ciekawego materiału. Natomiast często ci ludzie mówili krótkie zdania i to było odczytać najłatwiej. - Dodaje dyrektor Muzeum. - Wszystkim ludziom - politykom, gwiazdom filmu - [dziś - red.] ich menedżerowie mówią: "jak widzicie kamerę, to przestajecie mówić, bo może się nagrać nie to, co chcecie, żeby później było upublicznione." A wtedy na widok kamery ludzie mówili, bo nie mieli świadomości, że dźwięk się nagrywa. Oczywiście on się nie nagrywał, bo film był niemy, ale dzięki odczytywaniu z ruchu warg wiemy, co oni wtedy mówili. - Podkreśla.

Ołdakowski, który jest współtwórcą filmu, zdradził również szczegóły dotyczące pracy wojennych operatorów. - Na początku oni nie chodzą na pierwszą linię frontu. Ten sprzęt jest za cenny. Poza tym nie można było nagrać ataku. Dzisiaj jest łatwo filmować telefonem komórkowym, każdy jego posiadacz może sfilmować jakąś scenę. Wtedy kamera ważyła 30 kilogramów, statyw podobnie. Nie można było jej ustawić po stronie niemieckiej i pokazać, jak wyglądał atak. Więc jak wydarzyło się coś w powstaniu, to w tym miejscu pojawiali się operatorzy i prosili powstańców, żeby odegrali jeszcze raz tę scenę, żeby można ją było później pokazać w kinie. - Mówił.

Dyrektor przyznał, że praca nad filmem wymagała pokolorowania i odrestaurowania 112 tys. klatek filmowych. - Najgorsze jest to, że nie było dobrych wskazówek. Niemcy nakręcili krótki film kolorowy w czasie okupacji i zrobili parę zdjęć kolorowych i to były nasze jedyne prawdziwe referencje oprócz rzeczy, które zostały z tych czasów. - Dodaje.

 - Wiemy o tym, że w czasie Powstania Warszawskiego na zbrodniarzach wojennych były wykonywane wyroki śmierci bez sądu. To jest wynik rozkazów dowództwa powstańczego. Natomiast wszyscy inni żołnierze, co widać na tym też filmie.  - niemieccy żołnierze byli traktowani jak jeńcy i nikt im nic nie robił. - Mówił Ołdakowski, precyzując, że dobijani na filmie wojskowi to członkowie formacji SS. Zwraca on uwagę, że to fakty potwierdzone historycznie.

 - Chcieliśmy pokazać prawdę o Powstaniu Warszawskim, więc pokazaliśmy te rzeczy, które przetrwały. To jest film pokazujący to, co nakręcili operatorzy w gronie powstańców.

To scena, w której w czasie rozejmu jeden dowódca żandarmerii niemieckiej zostaje zaproszony na polską stronę i staje się rodzajem zakładnika. Rzeczywiście zostaje poczęstowany kieliszkiem likieru. Natomiast on naprawdę jest zakładnikiem. To jest jego główna funkcja, bo Polacy nie do końca ufali Niemcom i postanowili zabezpieczyć się w ten sposób, że to zawieszenie broni, w czasie, którego można zabrać rannych czy ciała poległych, to będzie zabezpieczone w ten sposób, że Niemcy dadzą swojego szefa tego odcinka żandarmerii, jako takiego swoistego gościa, ale i zakładnika.

Ołdakowski podsumował również koszta filmu. - Na film wydaliśmy 1,2 mln zł, a wszystkie koszty łącznie z cyfryzacją i restoringiem, i naprawianiem tych czarno-białych kronik wyniosły 1,6 mln zł. - wyjaśnił.

 - To było nasze marzenie, że będziemy myśleli o tym, jako o wydarzeniu, które było niedawno, a nie bardzo dawno. Czarno-białe materiały traktujemy jako wydarzenia, które były bardzo dawno, znaczy, które są trochę nierzeczywiste. Dzięki kolorowi Powstanie staje się bardziej namacalne, rzeczywiste. - Uważa Ołdakowski.

DK, RMF FM