Wassermann oskarża Miodowicza, Ziobro - Rokitę

Wassermann oskarża Miodowicza, Ziobro - Rokitę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniewa Wassermann złożył zawiadomienie do prokuratury, które wskazuje na podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na przekroczeniu uprawnień przez szefa kontrwywiadu UOP Konstantego Miodowicza w latach 90.
Według Ziobry, Miodowicz "miał przekroczyć swoje uprawnienia, dekretując polecenie działań operacyjnych na piśmie (...), działań operacyjnych, które miały być nakierowane i nastawione na rozpracowanie środowisk prawicowych".

Sprawa dotyczy notatki z 17 lipca 1995 r. od agenta umiejscowionego - według Wassermanna - w środowisku dziennikarskim i politycznym. Notatka ta, według Wassermanna, została odtajniona.

Agent informuje w niej, że 13 i 14 lipca spotkał się z nieujawnioną osobą, od której dowiedział się, że "redakcja zagraniczna PAP zwróciła uwagę, iż w przeddzień wizyty w Polsce kanclerza (Niemiec, Helmuta) Kohla, prasa rosyjska ('Komsomolskaja Prawda') zamieściła artykuł, w którym poinformowała, iż tajne służby planują terror polityczny w Rosji".

W doniesieniu agenta mowa jest też m.in. o powstającej specgrupie oficerów GRU, planującej akcję, której pierwszą ofiarą miał być ówczesny premier Rosji Wiktor Czernomyrdin i "związani z nim finansiści", że ta specgrupa przez media ma przekonać społeczeństwo rosyjskie o zagrożeniach płynących z Zachodu - narkomanii, zbliżeniu granicy NATO, tajnych planach zachodnich służb specjalnych.

Na tej informacji widnieje odręczna dekretacja przypisywana Miodowiczowi: "Proszę ponownie ustawić źródło na kierunek rozpoznań wewnątrzkrajowych, w szczególności środowisk prawicowych. W tym kontekście opinie akredytowanych w RP dziennikarzy (korespondentów etc.) - aczkolwiek interesujące - należy uznać za drugoplanowe". Poniżej następuje podpis przypisywany Miodowiczowi i data 18 lipca 1995 r. Słowa od "ustawić" do "prawicowych" oraz pojedyncze słowo "interesujące" są w odręcznej adnotacji podkreślone.

Wassermann podkreślił, że na dokument natrafiono kilka miesięcy temu, analizując nierejestrowane sprawy rozpracowania operacyjnego. Odnosząc się do dekretacji Miodowicza, Wassermann uznał, że jest to polecenie służbowe, "a o tym się w służbie nie dyskutuje", które powodowało, że "ktoś, kto prowadzi działalność w sposób przewidziany w ustawie, ma podjąć działania nieprzewidziane w ustawie, nakierowane na działalność partii prawicowych".

Pytani przez dziennikarzy o możliwość ujawnienia agentów ze sprawy inwigilacji partii, podobnie jak proponuje prezydent w odniesieniu do agentów b. WSI, którzy dopuścili się przestępstw, Ziobro podkreślał, że w obecnym stanie prawnym obowiązuje absolutny zakaz ujawniania danych o takich osobach. "Być może - jeśli będzie parcie opinii publicznej i taka wola polityczna, to trzeba będzie pójść tą drogą" - dodał Wassermann.

Według niego, dekretacja Miodowicza to nie jedyny odnaleziony zapis, który powinna zbadać prokuratura. W jego opinii, te i podobne działania służb, kierowane przeciw osobom, których "jedyną winą jest posiadanie prawicowych poglądów, jest pogwałceniem konstytucyjnych uprawnień do wyrażania politycznych przekonań".

"Z dekretacji wynika, że wydane polecenie nie dotyczy konkretnych osób i konkretnych przestępstw, ale 'środowisk prawicowych'. Gdyby potwierdziło się, że to dotyczy Miodowicza, to takie działanie miałoby charakter bezprawny" - ocenił Ziobro.

Na wspólnej konferencji obu ministrów ujawniono, że prokuratura bada tę sprawę w śledztwie wszczętym w związku z uprawdopodobnieniem przestępstwa zakwalifikowanego z art. 231 par. 2 Kodeksu karnego, który przewiduje karę więzienia od roku do 10 lat dla funkcjonariusza publicznego, który przekraczając swe uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego i dopuszcza się tego czynu "w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej". "Ściganie tego przestępstwa przedawnia się po 15 latach, czyli w lipcu 2010 r." - powiedział Wassermann.

Minister-koordynator specsłużb przypomniał, że doniesienie b. szefa UOP Andrzeja Kapkowskiego z 1997 r. dotyczyło nie tylko Jana Lesiaka, ale także m.in. b. szefa UOP Jerzego Koniecznego i b. ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. "W śledztwie skoncentrowano się na materiale dowodowym z szafy Lesiaka, na tym poprzestano i to był błąd" - mówił. Przypomniał, że sprawa miała potem swoją historię - na prokuratorów prowadzących śledztwo naciskano, by je umorzyli, co zakończyło się ich odejściem z prokuratury.

W poniedziałek prokurator krajowy Janusz Kaczmarek informował, że wpłynęło do niego zawiadomienie koordynatora ds. służb specjalnych i że doniesienie ma związek z nowymi aktami znalezionymi w archiwach ABW, a dotyczącymi inwigilacji prawicy.

Jan Rokita, jako wpływowy członek rządu Hanny Suchockiej, nazywany wtedy także "superministrem", odpowiada politycznie za sprawę inwigilacji partii politycznej, a unika tej odpowiedzialności - mówił Ziobro, rozróżniając odpowiedzialność prawną i polityczną.

"Pewną wiedzę w tej sprawie Jan Rokita miał. Pewną - to nie znaczy, że znał całość tego mechanizmu. Abstrahując w tej chwili od tego, jaki był zakres wiedzy w dyspozycji Jana Rokity w owym czasie, nie ulega kwestii, że był on wówczas człowiekiem niebywale wpływowym, człowiekiem rządu Hanny Suchockiej, któremu podlegające służby prowadziły nieuprawnione, przestępcze działania" - powiedział Ziobro na konferencji prasowej.

Zaznaczył, że gdyby okazało się, że obecnie ABW umieściła agenta w Platformie Obywatelskiej, by dezintegrował, rozpracowywał i rozpoznawał to środowisko, to zapewne żądanoby powołania komisji śledczej, formułowano wnioski o Trybunał Stanu. Minister przypomniał, że Prokurator Generalny w pewnym zakresie kontroluje działania służb przez wyrażanie zgody na stosowanie przez nie podsłuchów czy innych środków techniki operacyjnej.

"Gdyby takie działania miały miejsce - a zakładam, że ich nie ma - to nie uciekałbym jako członek tego rządu od odpowiedzialności politycznej. Ponosiłbym ją i się do niej poczuwał. To nas różni z Janem Marią Rokitą" - zapewnił Ziobro.

pap, ss, ab