Czy uczeni zastąpią polityków?

Czy uczeni zastąpią polityków?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zachodni politycy sobie nie radzą. Nie tylko nie potrafią przekonać mieszkańców krajów innych kultur do zachodnich wartości. Tracą nawet zaufanie mieszkańców krajów, którym przewodzą.
<b>Mateusz Madejski</b>
<br><small>Autor zajął II miejsce w IX edycji konkursu dla młodych dziennikarzy zorganizowanego przez "Wprost" i ambasadę USA w Polsce</small>

Wychwalanie np. Tony'ego Blaira to już w Anglii szczyt złych manier. A w USA każdy kto chce się określać mianem artysty musi krytykować na każdym kroku administracje George'a W. Busha. Do tego współczesny świat zdaje się ich po prostu przerastać. Politycy zdają się też po prostu nie pojmować współczesnego świata; gdy świat nauki skupia swoją uwagę na alternatywnych źródłach energii, z ust polityków nie schodzą słowa "ropa" i "gaz". Gdy akademicy zastanawiają się nad przyczynami biedy i głodu na świecie i upatrują w tym źródeł rozwoju współczesnego terroryzmu - politycy przed tym problemem zwyczajnie uciekają. Do tego politycy tracą energię i czas na jałowe dyskusje, a osobiste niesnaski dwóch ważnych polityków potrafią wywołać poważny kryzys dyplomatyczny. Ponadto, co pokazał chociażby Gerhard Schroder, nawet dyplomaci największego kalibru potrafią angażować się w bardzo niebezpieczne gierki (świadomie nie użyłem słowa; korumpować się). Dalej?
<br>Chyba już wystarczy tych przykładów. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czas polityków dobiega końca i muszą ich wreszcie zastąpić fachowcy. Uczeni, którzy bardziej niż bezsensowne spory cenią sobie merytoryczną dyskusje. No i którzy rozumieją współczesny świat znacznie lepiej niż politycy.
<br>Czy więc na pytanie postawione w tytule należy odpowiedzieć: tak? Nie. Politycy byli, są i będą. Rozwój nauki i rozwój polityki we współczesnym rozumieniu się właściwie zbiegł. Politycy potrafili nadążyć za rozwojem nauki. I będą nadążać. Ich rola w najbliższej przyszłości się jednak nieco zmieni.
<br>Politycy to w definicji "wykonawcy woli ludu". Ale "lud" przestaje już świat rozumieć. Mało kto jest w stanie zrozumieć tak skomplikowane i zarazem tak niebywale ważne dla współczesności kwestie, jak energetyczne i żywnościowe problemy świata czy żywność modyfikowana genetycznie? Te sprawy są w stanie pojąć tylko fachowcy. Politycy przeistoczą się więc z "wykonawców woli ludu" w "wykonawców woli naukowców".
<br>Czy to pesymistyczna wizja świata, rodem z Jeremy'ego Rifikina, w którym to 20 proc. elit decyduje o losie świata, a reszta jest niepotrzebna? Czy przewiduje koniec demokracji i początek "naukokracji"? Nie. Zwykłym ludziom przypadnie rola rady nadzorczej "zarządu współczesności; naukowców - teoretyków oraz polityków - wykonawców". "Zwykli ludzie" będą w trybie normalnych, demokratycznych wyborów oceniać działania elit.
<br>Tylko aby ludzie głosowali i rozumieli poczynania "zarządu" muszą przecież je rozumieć. Kto je będzie objaśniać? Sami politycy. Bo oprócz roli wykonawców z zarządzie przypadnie im jeszcze jedna rola. Rola rzeczników prasowych. Będą oni musieli wyjaśnić swoje działania i problemy współczesności w jasny, nieskomplikowany sposób. Ale, jak każdy dobry rzecznik prasowy, będą musieli brać również na siebie odpowiedzialność za niepowodzenia i porażki zarządu. Możemy więc być spokojni; politycy pozostaną najbardziej  znienawidzoną  grupą społeczną.
<br>I tak jak nienawiść na poczynania komunistycznego rządu została skierowana na rzecznika Jerzego Urbana, tak nienawiść ludzi za poczynania zarządu skupi się na politykach.
<br>W centrum dyskursu politycznego znajdą się w najbliżej przyszłości sprawy naukowe, a nie jak dziś; sprawy społeczno-polityczne. Za kilkadziesiąt lat naprawdę zacznie brakować ropy i gazu. I gdy ludzkość stanie przed dramatycznym pytaniem; co z tym zrobić?, opinię  publiczną przestaną ekscytować problemy, takie jak; aborcja, związki homoseksualne czy rola kościoła w państwie. Terroryzm, który będzie się, odpukać, dynamicznie rozwijał w najbliższym czasie zmusi nad do poważnego zastanowienia się nad jego matecznikiem, czyli Trzecim Światem. Czy żywność modyfikowana genetycznie zmniejszy tam głód? Czy zachodni model demokracji jest się w stanie sprawdzić w tych odmiennych nam kulturowo krajach?
<br>To będą główne osie podziału politycznego w najbliższych kilkudziesięciu latach. Nie jest wykluczone, iż zniknie tradycyjny podział sił politycznych na prawicę i lewicę. Pewnie wszelkiego rodzaju "Partie Pracy" czy "Partie Demokratyczne" zastąpią "Partie Żywności Modyfikowanej Genetycznie" czy "Partie Przeciwników Energii Odnawialnej". Ciężko jest według obecnych standardów ustalić czy to konserwatyści będą za wdrażaniem nowych technologii do życia społecznego, a demokraci za większą zachowawczością, czy odwrotnie.
<br>Znikną pewnie podziały partyjne. A co z podziałami narodowymi? Trudno wszak w ramach jednego ciała politycznego (czyli jednego kraju czy unii kilku państw) decydować o sprawach całego globu. Organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ czy Unia Europejska, nie są instytucjami, które są w stanie kontrolować ład we współczesnej polityce międzynarodowej. UE jest na etapie rozmów o substytucje dla rolników, więc stawianie przed nią problemów, takich jak energia odnawialna byłoby totalnym absurdem.
<br>Co więc zastąpi współczesne państwa - pozostaje pytaniem otwartym. Liczę tu na pomysłowość mądrzejszej części zarządu - naukowców - i mam nadzieje, że uda jej się wynaleźć twór, który będzie w stanie zintegrować  radę nadzorczą, czyli społeczność całego świata. To arcytrudne zadanie. Jeszcze trudniejsze będą mieli "rzecznicy prasowi", którzy będą musieli namówić społeczeństwa całego świata (a przynajmniej dużej jego części)  aby się zjednoczyły. Wydaje się to niemożliwe. Ale pamiętam atmosferę Europy drugiej połowy lat 90-tych. Wtedy Europejczycy naprawdę chcieli się zintegrować, utworzyć wspólne super-państwo. Narody, które kilkadziesiąt lat wcześniej ze sobą walczyły na śmierć i życie, zrozumiały (jak się wtedy wydawało), że "konsolidacja narodów" jest rzeczą niezbędną w globalizującym się świecie. O Unii Europejskiej można powiedzieć "Miało być tak pięknie, wyszło jak zwykle".
<br>Ale to, co nie udało się UE, udało się …międzynarodowym korporacjom. Te zrozumiały, że aby osiągnąć zysk, trzeba nie zważać na granice i na narodowo-polityczne uprzedzenia. Korporacje potrafiły się wznieść ponad podziały z jednego powodu; interes ekonomiczny był dla nich ważniejszy niż polityczny. Czy wobec groźby wyczerpania się rezerw ropy i gazu społeczeństwa zechcą się zintegrować, wzorując się na współczesnym przedsiębiorstwie?
<br>Czy utworzą międzynarodową radę nadzorczą i zmuszą polityków i naukowców do działania? Dziś wydaje się to zupełnie niemożliwe. Prawie tak jak w 1940 roku wydawało się czystym political fiction, że Niemcy, Polska, Słowacja i Francja będą tworzyć razem Unię Europejską.
<br>Zbyt głupie pomysły polityków będą temperowane przez odpowiedzialniejszych uczonych. Zbyt nierealne pomysły naukowców będą hamowane przez bardziej twardo stąpających po ziemi polityków. I jednym, i drugim zwykli obywatele będą mogli pokazać czerwoną kartkę. Mimo więc tych wszystkich futurystycznych wizji jesteśmy nadal na solidnym fundamencie starej, dobrej, liberalnej demokracji. A tak długo jak będzie istnieć demokracja, tyle będą istnieć politycy. No, chyba, że jacyś genialni naukowcy wymyślą lepszy system polityczno-społeczny. Jak na razie jednak żadnemu z nich się to nie udało.