Nie taka słaba płeć – recenzja „Sufrażystki”

Nie taka słaba płeć – recenzja „Sufrażystki”

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Sufrażystka” (2015)
Kadr z filmu „Sufrażystka” (2015) Źródło: United International Pictures
Robotnicze dzielnice Londynu, rok 1913. Zmęczone twarze pracownic pobliskich fabryk zlewają się z szarością ulic. Ponura barwa przeniknęła też „Sufrażystkę” – film do bólu nijaki, choć wciąż ważny. Przed odmętami bylejakości ratuje go podjęta problematyka, czyli zażarta walka o prawa kobiet.

„Wy, mężczyźni, zmusiliście nas do stosowania przemocy. Przemawiamy do was waszym językiem – językiem wojny” – wykrzykuje w twarz inspektorowi policji jedna z bohaterek. Sufrażystki nie cofały się przed niczym. Biły, podpalały, wysadzały. Jako pierwsze w dziejach na tak dużą skalę przeciwstawiły się patriarchatowi, co po latach zaowocowało przyznaniem kobietom praw wyborczych. O początkach tej wciąż toczącej się walki o równouprawnienie opowiada film Sarah Gavron, choć liczba pojedyncza w tytule znaczy wiele. Bardziej niż cały ruch reżyserkę interesuje jednostkowa perspektywa, dlatego „Sufrażystce” daleko jest do filmowej kroniki, obraz przywołuje tylko kilka najważniejszych wydarzeń historycznych.

W centrum akcji stoi dwudziestoczteroletnia Maud Watts, żywy symbol uciemiężenia przez mężczyzn. Urodzona w pralni (prawdopodobnie jako dziecko gwałtu) i szybko osierocona, już w wieku kilku- kilkunastu lat musiała znosić trudy nadszarpującej zdrowie pracy oraz naciski ze strony rubieżnego szefa. Spotkanie z jedną z sufrażystek otwiera jej oczy: okazuje się, że pokorna zgoda na wszystko nie leży w obowiązkach kobiety! Mimo że Maud przechodzi drogę od potulnej owcy do rebeliantki, nie można nazwać jej lustrem, w którym odbijają się ideały sufrażystek. Dziewczyna nie walczy dla ruchu; walczy dla siebie, z prywatnych pobudek. Wątek rodzinny, z którego bierze się cała zajadłość bohaterki, uderza jednak w tony widzom znane, konwencjonalne. Samej odtwórczyni głównej roli, Carey Mulligan, brakuje siły przebicia. Choć przez cały film widzimy ją wzorowo zmęczoną i zatroskaną, to pojawiająca się na drugim planie Helena Bonham Carter miażdży ją osobowością. Aha, i nie dajcie się zwieść Meryl Streep spoglądającej z plakatu „Sufrażystki” – aktorka gra tu rolę epizodyczną.   

Sarah Gavron nie nauczyła się od swoich bohaterek brawury. Moc filmu opiera się na mocy poruszanego przezeń tematu; wieje od niego realizacyjną nudą. Niby nie ma się do czego przyczepić, ale opowieść o kobietach-rewolucjonistkach aż prosiła się o bardziej rewolucyjną formę. Broni się sama historia, do której sięga reżyserka. Miara niesprawiedliwości społecznej zawarta w „Sufrażystce” sprawia, że w trakcie seansu kilkakrotnie gotujemy się ze złości. Szkoda, że ta cenna lekcja z dziejów Wielkiej Brytanii została spłycona na rzecz letniego wątku obyczajowego. 

Rewolta w kinie? Nie tym razem. 

Ocena: 6/10