Na amerykańskim południu zamordowano białą młodą kobietę. Oskarżono słabo wykształconego czarnoskórego Waltera McMilliana, który nie przyznał się do winy i nie było żadnych bezpośrednich dowodów ani motywów zbrodni. Jedyne, czym dysponowało oskarżenie, to zeznania białoskórego przestępcy (!), który zeznał, że był razem z oskarżonym na miejscu zbrodni i widział, jak morduje on ofiarę. Na tak kruchej podstawie, bo nie było żadnego dowodu, że świadek nie kłamie, ława oskarżonych wydała wyrok śmierci.
Gdy w celi śmierci oczekiwał na wykonanie kary – wówczas było to jeszcze krzesło elektryczne – sprawą zainteresował się czarnoskóry świeży absolwent Harvardu – Bryan Stevenson. W sposób oczywisty miał przeciwko sobie całą lokalną społeczność, która uznała sprawę za zamkniętą, bo ma prawo ufać prokuraturze, sądom i chce żyć ze świadomością, że są bezpieczni. A skoro Walter McMillian został skazany, to znaczy, że jest mordercą.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.