Wichry agonii

Wichry agonii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Widzowie na 68 Międzynarodowym Festiwalu w Wenecji zobaczyli w konkursie głównym kolejną ekranizację "Wichrowych wzgórz" Emily Jane Brontë. Podjęła się jej Brytyjka Andrea Arnold, znana ze świetnego filmu "Fish Tank". Niestety, podczas seansu powiało wyłącznie nudą.
Pierwsze pytanie jakie nasuwa się po obejrzeniu "Wichrowych wzgórz" brzmi: po co ten film powstał? Mieliśmy już przecież wiele ekranizacji powieści Brontë. W ostatniej - z 1992 r. - wystąpili Ralph Fiennes i Juliette Binoche. Drugie pytanie jakie przychodzi nam do głowy: dlaczego historia z takim potencjałem na ekranie wypada tak bezpłciowo? Dlaczego dramatyczne losy bohaterów są nam zupełnie obojętne?

Odpowiedź na drugie pytanie jest prosta: w spojrzeniu aktorów nie widać namiętności. Uczucie, jakie połączyło córkę właściciela ziemskiego Catherine i przygarniętego przez niego chłopczyka o imieniu Heatcliff jest pozbawione pazura. Andrea Arnold snuje opowieść powoli, wręcz apatycznie, w akcję wplątując od czasu do czasu – piękne skądinąd – zdjęcia przyrody. Nuda strzaszliwa. Filmowi daleko do takich dzieł jak "Duma i uprzedzenie" Joe Wrighta, czy "Rozważna i romantyczna" Anga Lee, rozgrywających się w tym samym okresie, czyli w XIX wieku, oraz zajmujących się podobnym tematem. Reżyserce, w przeciwieństwie do Lee i Wrighta, nie udało się nakręcić prawdziwego dramatu miłosnego.

Po co więc ten film powstał? To pozostanie słodką tajemnicą autorki.