"Róża" - Smarzowski wzrusza i prowokuje

"Róża" - Smarzowski wzrusza i prowokuje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wojciechowi Smarzowskiemu udało się to, na co polscy widzowie i krytycy od dawna oczekiwali. Jego "Róża", mimo że jest głęboko osadzona w polskiej historii, dzięki uniwersalnemu przesłaniu, może być zrozumiana pod każdą szerokością geograficzną. Tym bardziej, że film jest zrobiony znakomicie.
W "Róży" jest wszystko, co powinno być w dobrym filmie: wątek miłosny, akcja trzymająca w napięciu, pozytywny bohater, z którym można się utożsamiać. Ale "Róża" ma jeszcze to "coś", co porusza i nie pozwala szybko zapomnieć o filmie.

Ponura monochromatyczna kolorystyka kadrów "Róży" od początku przygotowuje widza na to, co ma nastąpić. Bo film, jak to u Smarzowskiego, jest "mocny": sceny gwałtu i przemocy następują niemal jedna po drugiej. A przecież, na przekór wszystkiemu, w tym koszmarze rodzi się miłość między dwojgiem ludzi okaleczonych przez wojnę.

Tłem dla historii tytułowej Róży są wydarzenia, które rozgrywały się tuż po "wyzwoleniu" Polski przez Armię Czerwoną na Mazurach. To czasy wyjątkowo trudne dla Mazurów, których przez kilkadziesiąt lat Niemcy starali się pozbawić tożsamości etnicznej. - Wygląda na to, że Polacy, dokończą dzieła - konstatuje miejscowy pastor w rozmowie z bohaterem filmu, akowcem Tadeuszem, byłym uczestnikiem powstania warszawskiego.

W losach tytułowej bohaterki - Róży Kwiatkowskiej - ogniskuje się tragiczny los Mazurów. Nowe władze widzą w nich Niemców winnych wojennych cierpień Polaków. Można ich bezkarnie grabić, gwałcić, palić dobytek. - Tylko Niemcy traktowali nas jak ludzi - wyrywa się w jednej ze scen Róży, do niedawna propagatorce polskości na tych ziemiach. To nie jedyny paradoks: Róża, ograbiona ze wszystkiego, wielokrotnie gwałcona, chce wyjeżdżać. To Tadeusz, przybysz z głębi Polski, niezwiązany z tą ziemią, namawia ją, by została i razem z nim broniła swojej małej ojczyzny.

Tadeusz jawi nam się niczym bohater westernu - mimo że działa w pojedynkę nie waha się rzucić wyzwania wszechobecnemu złu. Tyle, że - w odróżnieniu od amerykańskich szeryfów - nasz akowiec przegrywa ze złem na całej linii, a o zwycięstwie może mówić jedynie w kategoriach moralnych - nawet to zwycięstwo ma zresztą bardzo wysoką cenę. Co ciekawe widz oglądając "Różę" nie jest w stanie potępić tych, którzy - w odróżnieniu od Tadeusza - układają się ze złem, by przetrwać.

W filmie Smarzowskiego nie znajdziemy łatwych ocen i czarno-białych schematów, dzięki czemu obraz jest tak bardzo realistyczny. I choć reżyser nie miał zamiaru robić filmu historycznego - to jednak pokazał kawałek naszej, wstydliwej historii. Być może zrobił to nawet jako pierwszy, a na pewno jest pierwszym, który zrobił to w tak sugestywny sposób.

- Robię filmy po to, żeby wzruszały, prowokowały.  Inaczej nie ma sensu wyciągać kamery - mówił o tworzonych przez siebie obrazach Smarzowski w wywiadzie dla "Krytyki politycznej". W przypadku "Róży" reżyserowi udało się jedno i drugie.