Przypudrowana Żelazna Dama

Przypudrowana Żelazna Dama

Dodano:   /  Zmieniono: 
Leonid Breżniew nazywał ją Żelazną Damą za nieprzejednany stosunek do komunizmu. Przydomek ten przylgnął do Margaret Thatcher na stałe - ponieważ doskonale oddawał konsekwencję i upór, z jakim ta początkowo wykpiwana przez kolegów z partii córka sklepikarza robiła karierę polityczną. Wchodzący właśnie na ekrany kin film o brytyjskiej premier za sprawą wspaniałej kreacji Meryl Streep pokazuje nam właśnie taką Margaret Thatcher – choć jak się wydaje jej wizerunek został nieco wyretuszowany.
Fabuła rozwija się na dwóch płaszczyznach. W tej współczesnej, była premier jest wzbudzającą sympatię, trochę bezradną staruszką, żyjącą w świecie wspomnień, dzięki którym poznajemy tę znaną nam wszystkim Margaret Thatcher. Widzimy więc polityka z jasno wytyczonym celem, nigdy nie zbaczającego z obranej drogi, zmagającego się z nieprzyjaznym otoczeniem i własnymi słabościami (piskliwym głosem). Następnie widzimy panią premier, która musi podejmować trudne decyzje. Zamiast zwartej historii oglądamy więc krótkie refleksy, wspomnienia Thatcher z czasów jej politycznej świetności. W każdej z takich retrospekcji trzykrotna premier Wielkiej Brytanii jest konsekwentna i nie ulega ani atakującej ją opozycji, ani protestującym tłumom. Jak mantra przez cały film przewija się jej nie znoszące sprzeciwu: „no, no, no". Na wizerunku „Żelaznej Maggie”, polityka przekonanego o konieczności przeprowadzenia trudnych reform, nie znajdziemy praktycznie żadnej rysy. Poprowadzony przez reżysera widz rozumie, że dla osiągnięcia swoich celów Thatcher musi być czasem nieprzyjemna także dla swoich najbliższych współpracowników i wybacza jej, ostre słowa pod ich adresem.

W filmie nie znajdziemy niczego, co mogłyby rzucić – w sferze prywatnie czy zawodowej – choćby trochę cienia na wizerunek tej nieprzeciętnej kobiety. Jeśli pominięcie wybryków jej syna-playboya, Marka Thatchera, można wytłumaczyć tym, że film traktuje o Thatcher-polityku, to niewspominanie w tym kontekście o królowej (ówczesna prasa sugerowała, że stosunki między obiema paniami nie należały do najlepszych) wydaje się trochę dziwne – zwłaszcza, że cotygodniowe spotkania gabinetu z Elżbietą II należały do politycznego rytuału. Wizerunek "Żelaznej Maggie” wydaje się więc wygładzony, podobnie jak… twarz Meryl Streep.

No właśnie - Meryl Streep. Niewątpliwie jej kreacja jest dużym, jeśli nie największym atutem filmu o brytyjskiej premier. Aktorka, nie tylko za sprawą genialnej charakteryzacji i kostiumów, wygląda jak Margaret Thatcher, mówi jak Margaret Thatcher i sprawia wrażenie, że czuje to samo, co Margaret Thatcher. I to zarówno wtedy, kiedy gra Thatcher-silnego polityka, jak i wtedy, gdy wciela się w rolę Thatcher jako zwykłej kobiety, odmienionej przez demencję starczą, za sprawą której czasem zdarza się jej „odlecieć" - jak mówi jedna z jej opiekunek - i „rozmawiać” ze zmarłym mężem martwiąc się, że nie włożył szalika…

Dlaczego więc symboliczna zamiana słynnej czarnej torebki na chustkę i siatkę na zakupy tak oburzyła Brytyjczyków? Cóż - widać znienawidzona przez wielu Żelazna Maggie, po której dymisji ludzie tańczyli na ulicach, z czasem stała się czymś w rodzaju brytyjskiej marki. A marek, tak jak i świętości – jak wiadomo – za bardzo szargać nie można.