Aby ściągnąć do kin najmłodszych widzów, zdecydowano się przenieść na ekran książkę "Eragon", napisaną przez 16-letniego Christophera Paoliniego. Zdawała się ona być gwarancją sukcesu - od chwili debiutu przez 87 tygodni nie schodziła z listy przebojów "New York Timesa", a przez 21 miesięcy utrzymywała się na publikowanej przez "Publisher's Weekly" liście bestsellerów dla młodzieży. Tylko w Ameryce Północnej sprzedano ją ponad 2,5 mln egzemplarzy powieści.
Książka "Eragon" wydawała się samograjem, a jednak Fangmeier ją zepsuł. Mimo że dysponował gigantycznym budżetem (100 mln dolarów), mimo że zaangażował wybitnych aktorów (Jeremy Irons, John Malkovich, Rachel Weisz), nakręcił obraz sztuczny i wydumany. Nie realizuje on podstawowego założenia filmów fantasy. Siłą takich produkcji jest wykreowanie mitycznego świata, który stwarza wrażenie autentycznego - tak jak to było właśnie we "Władcy Pierścieni", gdzie Tolkien bardzo precyzyjnie (nawet rysował mapki) opisał trasy wędrówek swoich bohaterów oraz bardzo wiarygodnie stworzył swoje postacie (chyba każdy pamięta, jak bujnie owłosione stopy mieli hobbici). U Fangmeiera niczego takiego nie ma - jest natomiast cała masa pompatycznych, nadętych tekstów, przerysowanych scen i przegiętych zagrań aktorskich. Spodobać się to może najwyżej dwunastolatkom - każdy starszy widz, zwłaszcza taki, który obejrzał ekranizację "Władcy Pierścieni", skomentuje ten film wzruszeniem ramion.
"Eragon", reż. Stefen Fangmeier, USA/Węgry , 2006