Znajdź 60 błędów

Znajdź 60 błędów

Szkoła, lekcja, zdj. ilustracyjne
Szkoła, lekcja, zdj. ilustracyjne Źródło: Shutterstock / BlurryMe
To się nie dzieje naprawdę – pomyślałam sobie, widząc kobietę, która przechodzi przez papierowe bocianie gniazdo i jednocześnie tłumaczy, że jego średnica równa jest obwodowi.

Takiego zainteresowania edukacją w mediach społecznościowych nie notowano nawet podczas strajków nauczycieli. Trudno się dziwić, w końcu rodzice na ogół, a czasem nawet dziadkowie czują się odpowiedzialni za zawartość dziecięcych głów, a dzięki TVP wreszcie mogli zobaczyć, czym się je napełnia. Telewizja publiczna w odpowiedzi na kryzys pandemiczny i zamknięcie szkół wyemitowała przygotowane w kosmicznym tempie lekcje poszczególnych przedmiotów dla wszystkich klas podstawówki.

To, co kwiat polskiego nauczycielstwa pokazuje przed kamerami TVP, nie napawa jednak optymizmem. Kwiat, bo jak rozumiem, TVP pokazała to, co polska szkoła ma najlepszego. Zapewne zorganizowano konkursy na wybijających się nauczycieli, w końcu to oni będą reprezentować przez najbliższe miesiące (a może i lata) polską edukację. Nie? No tak, nie było czasu. No to może kuratoria wskazały? Też nie? Dobra, nie chcę tego wiedzieć.

Lekcje polegają na tym, że przed kamerą pojawia się jakaś osoba lub dwie oraz tablica. Niektóre występujące osoby zachowują się, jakby stały/siedziały przed zwykłą klasą, zadają nieistniejącym dzieciom pytania, nasłuchują, po czym same sobie odpowiadają, co niezbyt dobrze świadczy o stanie ich umysłów. No ale osoby są przed kamerami naprawdę solidnie zestresowane, więc można im wybaczyć, że mówią trochę nieskładnie, potykają się o własne słowa albo wręcz opowiadają rzeczy niezgodne z prawdą, a nawet ze zdrowym rozsądkiem.

W telewizji pokazali

Osoba przedstawiona jako nauczycielka chemii w VIII klasie odklepuje swoją lekcję głosem jednostajnym, zerkając co jakiś czas do ściągawki i akcentując zdania jak panie, które czasem udają lekarki w telewizyjnych reklamach produktów na pryszcze. Oglądam chemię, bo akurat ten przedmiot w szkole naprawdę lubiłam. No i teraz widzę, że gdyby moja pani od chemii prowadziła tę lekcję w TV, od razu zostałaby ogólnopolską gwiazdą rangi Kuby Wojewódzkiego. Przestałam oglądać, gdy usłyszałam, że atomy to pierwiastki.

W 25-minutowej lekcji plastyki dla klasy VII bloger Przemysław Głowacki, popularyzator i historyk sztuki znalazł 60 – chciałam napisać błędów, ale to nawet nie są błędy – bzdur, ponad dwie na minutę, to naprawdę spore osiągnięcie, że tak powiem. Muszę tutaj wyznać, że do szkoły chodziłam kilkadziesiąt lat temu, czyli za środkowej komuny. Nikogo wtedy nie dziwiła czarna tablica z kredą i gąbką. Ale tablica dotykowa to jedyna rzecz, która różni scenerię tych telewizyjnych wykładów od lekcji w mojej tysiąclatce. Poza oczywiście nauczycielami, którzy za moich czasów posługiwali się poprawną polszczyzną i nie opowiadali banialuków, bo my, młodzież, byśmy ich zabili śmiechem (nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu użyję frazy „za moich czasów”. Pora umierać).

„Szkoła TVP nie umie w potęgowanie” – ostrzegają twitterowcy. Oglądam. „Wynik mnożenia liczby ujemnej przez liczbę dodatnią zawsze będzie liczbą dodatnią” – mówi osoba ucząca matematyki. Zwykła pomyłka? Może, ale dlaczego tych nagrań nikt nie obejrzał przed puszczeniem na antenie i wrzuceniem do sieci?

Telewizja odpowiada

W mediach społecznościowych wybuchła burzliwa, słowno-memowa dyskusja w sprawie lekcyjnych nagrań TVP. Niektórzy uważają, że występujące tam osoby wypadają słabo, bo przed kamerą każdy ma prawo się stresować. I że z nauczycieli nie wolno się nabijać, oni i tak mają pod górkę. W podobnym tonie odpiera zarzuty TVP, zarzucając krytykantom, że niedawno bronili nauczycieli, a teraz obrzucają ich hejtem.

„Dyskredytowanie nauczycieli, którzy realizując swoją misję, zdecydowali się zaangażować w projekt edukacyjny, którego celem jest zapewnienie ciągłości nauczania, świadczy o niedostrzeganiu powagi sytuacji i wyzwań, które stoją przed naszym społeczeństwem w tej trudnej chwili” – czytamy w oświadczeniu TVP. I dalej: „Pedagodzy z wieloletnim doświadczeniem, na co dzień uczący nasze dzieci w szkołach publicznych, dziś, kiedy poświęcają się i angażują w przedsięwzięcia służące dobru ogółu, stają się obiektem drwin i ataków”.

Hipokryzja TVP nie zna granic. Żeby nikt nie dał się oszukać tym kłamliwym słowom, wytłumaczę może, na czym polega rola realizatorów programu telewizyjnego. Podobnie jak redaktor w gazecie, który odpowiada za to, co zostanie wydrukowane, realizatorzy muszą najpierw przygotować się do nagrania, a przed emisją przejrzeć nagrany materiał, sprawdzić, czy nie ma w nim błędów merytorycznych i zadbać o jego jakość estetyczną. To, co się wylewa z Facebooka, to nie jest hejt na nauczycieli, tylko na realizatorów, telewizyjnych pseudofachowców, którzy postawili przed kamerami osoby bez żadnego przygotowania. Nie zadbali o scenografię, o scenariusz, o reżyserię, montaż. Bezlitośnie albo bezmyślnie wystawili występujące osoby na pośmiewisko.

Internauci drą łacha z nauczycielek? Nie, drwią z TVP i pomysłu, że w trzy dni uda się stworzyć z niczego rzetelne programy edukacyjne. Ludzie odpowiedzialni za „Szkołę z TVP” chyba nigdy nie widzieli nie tylko „Ulicy sezamkowej”, ale nawet technikum dla rolników w telewizji PRL. Dodajmy, że sponsorem telewizyjnych lekcji było pięć literek: PGNiG. A konsultantem Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Telewizja żartuje

Niektórzy uważają, że to, co widzimy na tych filmach, to prawda o polskim systemie edukacji: zestresowani nauczyciele, jąkający się i nieprzygotowani, niepewni siebie ani swojej wiedzy, nierozumiejący tego, co mówią. Że pod pretekstem wypełniania misji edukacyjnej TVP stworzyła muzeum szkoły polskiej początków XXI wieku. I że te nagrania, łącznie z tym, w którym dowiadujemy się, że liczba jest parzysta, bo ma parę, już na zawsze z nami pozostaną, świadcząc o kompletnym rozkładzie polskiej szkoły.

No więc ja w to nie wierzę. Większość występujących w tych pseudoedukacyjnych filmikach osób wygląda jak stereotyp nauczycielki. Niektórzy wykonawcy zostali niemal żywcem przeniesieni ze starego serialu „Halo, Halo”. Jestem pewna, że są to aktorzy wynajęci do odegrania ról nauczycieli z dzisiejszej ośmioklasowej podstawówki. Telewizyjna szkoła musi być wizją artystów: scenariusz został napisany przez scenarzystę, wyreżyserowany przez reżysera i odegrany przez aktorów. TVP zapomniało tylko ogłosić, że to program w formule Zgaduj-Zgadula – znajdź jak najwięcej błędów.

To by tłumaczyło, dlaczego w telewizyjnym spisie lekcji brakuje religii. Kościół nie chciał robić z siebie beki. Docenia powagę, nigdzie się nie spieszy i stać go, by poczekać na swoją chwilę. Poza tym docenia bezpośredni kontakt z młodzieżą.

Na zakończenie jeszcze pytanie do polskich uczniów. Ile zer po dwójce ma liczba dwa miliardy? Ktoś się zgłasza? O, widzę palec. Liszowska? Proszę, Joasiu.

Sprawdzian objął między innymi system edukacji, który okazał się nie tylko niepotrzebny, ale wręcz szkodliwy.

Gdy z powodu nadchodzącej pandemii nagle zamknięto w Polsce szkoły, ale uczniom i nauczycielom nakazano nie przerywać procesu edukacji, wyszło na jaw, do czego tak naprawdę służy szkoła publiczna. Do sprawowania opieki nad dziećmi w czasie, gdy rodzice zarabiają pieniądze albo zajmują się swoimi sprawami. Bo raczej nie do przekazywania wiedzy, w końcu do tego budynek szkoły jest w ogóle niepotrzebny.

Tę opiekę sprawują opiekunki i opiekunowie dla niepoznaki nazywane nauczycielkami i nauczycielami.

Może to dobrze, że dotąd rodzice nie wiedzieli, jak wyglądają lekcje. Rozumiem, że miłe panie, które prowadzą telewizyjną szkołę, zostały starannie wybrane jako najlepsze z najlepszych.

Nie, nie jako polecane pomoce naukowe dla naszych dzieci i wnuków. Nie ma co ukrywać, internauci uznali lekcje w TVP za wspaniały temat do żartów.

Czytaj też:
TVP odpowiada na falę krytyki cyklu „Szkoła z TVP”. Oskarża inne media