Dariusz Grzędziński, „Wprost”: Reprezentantką którego pokolenia czuje się pani w Sejmie?
Magdalena Biejat: Cóż, na pewno bliżej mi do młodych ludzi niż do zadowolonych z siebie tzw. dziadersów. Z młodymi dzielimy podobne niepokoje i diagnozy, jeśli chodzi o to, co jest dziś najważniejsze – troskę o ochronę klimatu, bezpieczeństwo energetyczne, dostęp do mieszkań czy dobry rynek pracy. W tym sensie brakuje mi dzisiaj w Sejmie młodych ludzi, którzy podejmowaliby podobne tematy.
Pytam, nawiązując do konwencji partii Razem. Powiedziała tam pani, że jako 40-latka z dwójką dzieci niekoniecznie czuje się przedstawicielką młodego pokolenia. Gdzie jest ta górna granica wieku, do której polityk może określać się jako młody i reprezentujący nadchodzące pokolenia?
Jak na standardy polskiej polityki jestem młodą polityczką, niestety. Na pewno nie jestem reprezentantką młodzieży, chociaż po konwencji podeszły do mnie bardzo młode osoby i stwierdziły, że reprezentuję ich interesy, co było bardzo miłe. Natomiast tak jak mówiłam w swoim wystąpieniu – jestem 40-latką z dwójką dzieci, z pewnym doświadczeniem życiowym i mam w związku z tym pewne potrzeby, które nie są tożsame z potrzebami młodszych.
To, na czym mi bardzo zależało, to żeby politycy zwrócili uwagę na ludzi poniżej 30. czy 25. roku życia i zaczęli ich traktować poważnie. Bo to są poważni ludzie. Dzisiejsza młodzież to ludzie mądrzy, którzy doskonale potrafią zdefiniować współczesne problemy i zaproponować rozwiązania. Irytujące jest to, jak wielu polityków ich ignoruje i puszcza ich diagnozy mimo uszu. Co najwyżej niektórzy pochylają się nad nimi z troską, lecz bez większej próby zrozumienia, skąd płyną te niepokoje i dlaczego przedstawiane przez młodych propozycje są tak ważne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.