Koniec Belgii?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po 113 dniach negocjacji od przyspieszonych wyborów parlamentarnych Belgia kolejny raz znalazła się w impasie, gdy flamandzcy nacjonaliści zerwali rozmowy w sprawie sformowania rządu. Czy to już faza terminalna kraju? - pytają komentatorzy.
Po 113 dniach negocjacji, znowu jesteśmy na początku, "prąd został przerwany", "wyścig zaczyna się od początku" - oceniają główne frankofońskie i flamandzkie dzienniki w kraju, komentując porażkę negocjacji w sprawie powołania rządu federalnego. Flamandowie i frankofoni wydają się bardziej podzieleni niż kiedykolwiek. Z drugiej strony - jeśli wierzyć sondażom - Belgowie nie chcą kolejnych wyborów, bo nie oczekują, że coś one przyniosą. Czy to już końcowa faza kraju? - zastanawiał się komentator w radio RTBF. "N-VA zdecydowali przerwać dziecięce gierki i zrobili krok w tył, niwecząc cztery miesiące negocjacji? Król znowu musi szukać mediatora. Frankofoni chcą, by został nim Flamand, a N-VA myśli o Louis Michelu... Nic już nie działa" - podsumował w artykule redakcyjnym "Le Soir".

Zdaniem lidera N-VA, koncesje frankofonów w sprawie reformy kraju są niewystarczające, a metoda negocjacji beznadziejna. "To koniec, przestańmy dalej brnąć" - stwierdził Bart de Wever, zrywając negocjacje. "Ta jednostronna decyzja jest nieodpowiedzialna" - skomentowali natychmiast frankofońscy socjaliści, zwycięzcy wyborów w Walonii. Negocjacje, w które od lipca zaangażowane było siedem partii były już kilkakrotnie paraliżowane ze względu na różnice między partiami dotyczące sposobów reformy kraju. Większa autonomia i większa odpowiedzialność finansowa regionów kosztem państwa federalnego, to warunek wstępny, jaki postawiała Flandria, by siąść do rozmów koalicyjnych z Walonami. - Nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi na kluczowe pytania, jakie stawiane są we Flandrii - stwierdził De Wever. Właśnie pod hasłem wzmocnienia autonomii bogatej Flandrii partia N-VA w tegorocznych przyspieszonych wyborach w lipcu została największą siłą polityczną Belgii. Tymczasem bez porozumienia o reformie instytucjonalnej kraju partie nie mogą zacząć rozmów koalicyjnych.

Kością niezgody jest przede wszystkim finansowanie regionów, w tym zadłużonej, zdominowanej przez frankofonów belgijskiej stolicy. Do zbliżenia stanowisk nie wystarczyła zgoda frankofonów na przeniesienie na poziom tworzących belgijską federację regionów i wspólnot językowych kolejnych kompetencji: w dziedzinie zdrowia, zatrudnienia, obrony cywilnej, zasiłków społecznych czy turystyki. W toku negocjacji lider francuskojęzycznych socjalistów (PS) Elio Di Rupo i De Wever ustalili, że reformą prawa o finansowaniu regionów zajmie się od wtorku specjalna międzypartyjna grupa robocza, której propozycje zostaną potem zaakceptowane przez pięć pozostałych głównych partii biorących udział w rozmowach.

Po stronie frankofońskiej niektórzy politycy zaczęli w ostatnich tygodniach prowokacyjnie po raz pierwszy mówić wprost o groźbie rozpadu kraju, czyli zrealizowaniu długoterminowego scenariusza Flamandów. "Musimy zastanowić się nad planem B" - przyznała Laurette Oneklinx z PS, odpowiedzialna ze negocjacje po stronie frankofonów. To błąd, zdaniem niektórych komentatorów, bo jest przecież na rękę N-VA. "Negocjacje nigdy nie wracają do punktu wyjściowego. Wcześniej czy później De Wever i Di Rupo będą musieli siąść przy jednym stole. By zgodzić się lub negocjować rozwód. Z nowymi wyborami lub bez. Im wcześniej zdamy sobie z tego sprawę, tym szybciej zakończymy tę zakulisową walkę" - stwierdza flamandzki dziennik "De Staandard".

PAP