Póki co jednak Kosowo formalnie dalej jest częścią Serbii, administrowaną przez ONZ i pilnowaną przez żołnierzy NATO z KFOR. To jednak stan przejściowy, który lada chwila się skończy. Rozmowy serbsko-albańskie, które wystartowały rok temu nie przynoszą porozumienia. Albańczycy chcą pełnej niezależności, na którą z kolei nie zgadzają się Serbowie. Propozycja Ahtisaariego jest takim krakowskim targiem. I jak można się było spodziewać, nie zadowala w pełni żadnej strony. Albańczycy są rozczarowani tym, że nie ma jeszcze mowy o pełnej niepodległości i oczywiście pomysłem podziału Kosowa. Serbowie z kolei zrozumieli, że Ahtisaari widzi Kosowo definitywnie poza Serbią.
W ubiegły roku Serbowie w referendum zmienili konstytucję, wpisując do niej zapis o integralności terytorialnej. To jeszcze bardziej utrudni im akceptację oderwania Kosowa od reszty kraju. Rozmowy o propozycji Ahtisaariego potrwają jeszcze kilka następnych tygodni, poza Serbią może je zbojkotować także Rosja, która już to zapowiada. Problem w tym, że dla Rosji najważniejsze są jej własne interesy, które chce ugrać serbską kartą. Belgrad po raz kolejny zawiedzie się więc na rosyjskim "przyjacielu".
I z propozycji Ahtisaariego i z rozmów z dyplomatami jasno wynika, że niepodległość dla Kosowa jest już przesądzona i właściwie ta decyzja zapadła już w momencie, kiedy Javier Solana zdecydował się na naloty na Jugosławię. Teraz, kiedy część krajów - np. Hiszpania, Kanada, Wielka Brytania - przejrzało na oczy i zrozumiało, czym grozi przyznanie niepodległości rządzonej przez albańskie klany mafijne prowincji, jest już za późno na wycofanie się. Szczerze współczuję sekretarzowi generalnemu NATO, Jaapowi de Hoop Schaefferowi, musi wypić teraz piwo nawarzone przez Solanę.