NASA poinformowała, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, krążąca wokół Ziemi miała dziurę, przez którą uciekało powietrze. Załoga poradziła sobie z problemem za pomocą taśmy klejącej. Co prawda nie byle jakiej, tylko przemysłowej taśmy kaptonowej, odpornej na temperatury, chemikalia i wysokie ciśnienia, ale prowizorka pozostaje prowizorką, nawet jeśli skuteczną. Nie byłoby w tym nic dziwnego. W końcu obiekty na orbicie często są bombardowane mniejszymi i większymi drobinami kosmicznego śmiecia, krążącego wokół Ziemi. Tyle, że w całe zdarzenie wmieszała się wielka, ziemska polityka.
Zaklejoną taśmą dziurą w rosyjskiej części stacji zainteresowała się Rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos. I zamiast szukać przyczyn w naturalnych zdarzeniach, do jakich może dochodzić w kosmosie, zaczęło się polowanie na sabotażystów, próbujących gnębić Świętą Ruś nawet na orbicie. Szef Roskosmosu zaczął bowiem sugerować, że dziurę w rosyjskim module ISS ktoś próbował wywiercić to kilka razy. Można to uznać za fantazję urzędnika, ale nie jest to byle jaki urzędnik, tylko sam Dymitri Rogozin, kremlowski spec od agresywnych zaczepek pod adresem Zachodu. Rogozin dał się poznać jako buldog Putina jeszcze jako ambasador Rosji przy NATO, oskarżając sojusz o przygotowywania ataku na Rosję i sprowokowanie wojny na Ukrainie. USA i UE umieściły go nawet na liście polityków rosyjskich, objętych sankcjami za inwazję na Ukrainę i to pomimo faktu, że był już wicepremierem Rosji do spraw obronności.
Od niedawna Rogozin kieruje nowo powołaną agencją kosmiczną Roskosmos, zajmującą się zarówno pokojową, jak i wojskową eksploracją przestrzeni pozaziemskiej. Miotane przez Rogozina oskarżenia, że ktoś - w domyśle członkowie załogi ISS z zachodnich krajów - próbował zrobić dziurę w rosyjskim module oznacza, że Kreml postanowił na dobre wyeksportować na orbitę swoje ziemskie spory z Zachodem.