Skala zniszczeń poraża. Snajperzy strzelali do ludzi, a na ścianie nie potrafili się podpisać – oto ruski „mir”

Skala zniszczeń poraża. Snajperzy strzelali do ludzi, a na ścianie nie potrafili się podpisać – oto ruski „mir”

Trościaniec po przejściu Rosjan, centrum miasta
Trościaniec po przejściu Rosjan, centrum miasta Źródło:Kajetan Orliński
40 kilometrów od ukraińsko–rosyjskiej granicy, obwód sumski. Od 24 lutego Rosjanie wchodzili tu jak po swoje. W jedną stronę na Charków, w drugą na Sumy. A po drodze postanowili zniszczyć wszystko, co stanęło na ich drodze m.in. w Trościańcu, czy Boromlji, gdzie pojechaliśmy. Pokazujemy skalę zniszczeń, którą dziś starają się uprzątnąć mieszkańcy.

Miasta się odbuduje, ale z życiem tych, którzy mierzyli się z rosyjską zbrodnią będzie o wiele trudniej. – To nie byli ludzie. Bo człowiek drugiemu człowiekowi czegoś takiego nie zrobi – mówi nam Jurij, administrator bloku przy ul. Błagowiszczeńskiej 53, który Rosjanie raz ostrzelali, a dwa razy podpalili. Próbowali się podpisać na budynku, ale nie potrafili nawet poprawnie napisać „Rosja” na ścianie domu.

Ocalał tylko radziecki czołg

Rosjanie weszli do północnej Ukrainy już 24 lutego. Trościaniec, 20-tysięczne miasteczko w obwodzie sumskim leży ok. 40 km od granicy z Rosją, ok. 60 km od miasta Sumy i ok. 130 km od Charkowa. Problemem okazało się jego położenie. Rosjanie wjechali tu ciężkim sprzętem, czołgami rozjechali co się da, a z artylerii ostrzelali centrum. O dziwo ostał się w nim pomnik radzieckiego czołgu, wokół którego niemal wszystko zostało zrównane z ziemią.

Zdjęli flagę ukraińską z dachu dworca, a zamiast niej postawili tam swoich snajperów, którzy po prostu strzelali do cywilów. Bez powodu. Ot, tak.

Źródło: Wprost