Lekki "popłoch" w Brukseli

Lekki "popłoch" w Brukseli

Dodano:   /  Zmieniono: 
Silny wzrost poparcia dla przeciwników traktatu reformującego Unię Europejską, jaki nastąpił w Irlandii tuż przed referendum, wzbudził lekki popłoch w Brukseli wśród jego zwolenników, którzy przyznają, że nie mają alternatywnego planu.

Irlandia jest jedynym spośród 27 krajów Unii, który zadecyduje o przystąpieniu do traktatu w drodze ogólnonarodowego referendum. Jeśliby większość Irlandczyków powiedziała "nie", przyszłotygodniowy szczyt Unii zmieniłby się w spotkanie kryzysowe, a zbliżające się przewodnictwo Francji w gremiach unijnych znalazłoby się w dwuznacznym świetle jeśli chodzi o próby ratowania sytuacji, bowiem to właśnie Francuzi powiedzieli "nie" poprzedniej próbie reformowania Unii, kilka lat temu.

Opublikowany w piątek przez dziennik "Irish Times" sondaż wykazał, że irlandzki obóz przeciwników traktatu wyszedł po raz pierwszy na czoło. Jeśli większość Irlandczyków również podczas referendum 12 czerwca wypowie się przeciwko traktatowi , to zostanie on utopiony, mimo zgodnego głosowania "za" w parlamentach pozostałych państw członkowskich, które nie odważyły się na najbardziej demokratyczną formę głosowania ogólnonarodowego.

Słoweński minister spraw zagranicznych Dimitrij Rupel, którego kraj pełni obecnie na zasadach rotacji przewodnictwo we władzach UE oświadczył, że mimo sondażu wciąż wierzy w sukces. "Nadal wierzę, że referendum irlandzkie zakończy się sukcesem. Jestem tego bardzo pewny" - powiedział w piątek dziennikarzom.

Jednak inni zwolennicy traktatu sygnalizują raczej zaniepokojenie. "Jeśli +nie+ zwycięży, to rozlegnie się jęk bólu w innych krajach UE. Walczyliśmy o reformę przez wiele lat i nie ma perspektywy renegocjowania traktatu" - powiedział Reuterowi brytyjski liberalny poseł do Europarlamentu Andrew Duff, reprezentujący pro-traktatową większość.

Z kolei Jose Ignacio Torreblanca, pracownik Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych ocenił: "W Brukseli ludzie się bardzo przestraszyli, bo jeśli Irlandcczycy zagłosują na +nie", to nastąpi prawdziwy bałagan".

Brytyjczycy i inne narody, które jeszcze nie podjęły decyzji mogą wówczas zawiesić proces ratyfikacji. "Głosowanie na "+nie" wywołałoby coś na kształt reakcji łańcuchowej" - obawia się Torreblanca.

Z badania przeprowadzonego w Irlandii przez instytut TNS/mrbi wynika, że 35 proc. ankietowanych zamierza w zaplanowanym na 12 czerwca referendum głosować przeciwko Traktatowi. Poparcie dla niego wyraziło 30 proc. respondentów, natomiast 28 proc. jest niezdecydowanych.

Jeszcze trzy tygodnie temu chęć głosowania na "nie" deklarowało jedynie 17 proc. Irlandczyków, podczas gdy za Traktatem opowiadało się 35 proc. z nich. W sondażu opublikowanym przez tygodnik "Sunday Business Post" pod koniec maja liczby te wynosiły odpowiednio 33 i 41 proc.

W piątek, tuż po opublikowaniu najnowszego sondażu, premier Irlandii Brian Cowen zaapelował do rodaków o "poparcie z entuzjazmem" Traktatu Lizbońskiego podczas przyszłotygodniowego referendum, zwracając uwagę na ekonomiczne aspekty wspólnej decyzji.

"W czym rzecz? W zatrudnieniu. Chodzi o to, by spróbować utrzymać zatrudnienie - powiedział premier w wywiadzie dla dziennika "Irish Independent". - Chodzi o to, by znaleźć sposób na przedłużenie wzrostu naszej gospodarki".

Traktat Lizboński może wejść w życie jedynie pod warunkiem jego akceptacji przez każde z państw członkowskich. Oznacza to, że Irlandczycy, stanowiący niespełna 1 proc. populacji Unii Europejskiej, mogą zablokować cały projekt, którego podstawowym założeniem jest usprawnienie procesu decyzyjnego w unijnych instytucjach, a przez to ułatwienie funkcjonowania szybko rozszerzającej się Unii.

W kwietniu przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso przyznał, że nie ma żadnego planu B, jeśli Irlandczycy odrzucą Traktat Lizboński.

ab, pap