Od początku tygodnia Dow Jones (indeks akcji 30 największych amerykańskich korporacji, tzw. Blue Chips) obniżył się o 21 procent, co jest największym tygodniowym spadkiem od 112 lat.
Inwestorzy w panice przerzucają swoje aktywa w bardziej bezpieczne papiery wartościowe, głównie obligacje skarbowe. Trzymiesięczne obligacje oferują teraz w związku z tym rekordowo niski zwrot 0,28 procenta.
Miliony Amerykanów, którzy na początku października dostali miesięczne wyciągi z banku, stwierdzili, że ich oszczędności - ulokowane najczęściej na inwestowanych na giełdzie rachunkach emerytalnych (tzw. plany 401k) - stopniały o 20-30 procent, a niekiedy o połowę.
Prezydent George W. Bush wygłosił w piątek kolejne przemówienie, w którym apelował o cierpliwość, zapewniając, że podjęte przez rząd środki zaradcze - przede wszystkim plan wykupienia przez resort skarbu niespłacalnych długów banków kosztem 700 miliardów dolarów - przyniosą z czasem efekty.
Po jego wystąpieniu rynki poszły jeszcze bardziej w dół. Bush nie jest obecnie wiarygodny dla Amerykanów - mniej niż 30 procent dobrze ocenia go jako prezydenta.
W telewizji komentatorzy i analitycy ekonomiczni starają się także uspakajać społeczeństwo, przekonując indywidualnych inwestorów, żeby nie ulegali panice i nie sprzedawali swych papierów wartościowych.
Wszyscy podkreślają, że kryzys ma charakter globalny, gdyż rynki finansowe to naczynia połączone i powstrzymanie dalszej bessy wymaga skoordynowanych posunięć przywódców z całego świata.
W sobotę Bush ma spotkać się z ministrami finansów i prezesami banków centralnych przybyłymi na jesienną konferencję Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego do Waszyngtonu, która odbędzie się w czasie weekendu.
Piątkowy "New York Times" zwraca uwagę, że rządy USA i Wielkiej Brytanii zbliżają swoje stanowiska co do sposobu wyjścia z kryzysu - oba proponują zasilenie banków gotówką przez wykup toksycznych aktywów, a administracja Busha skłania się do brytyjskiego planu przejęcia przez rząd części akcji banków w zamian za ten zastrzyk gotówki.
Ta ostatnia koncepcja - zauważają komentatorzy - oznaczałaby bezprecedensową w historii USA częściową nacjonalizację banków. Piątkowy "Washington Post" pisze nawet o "końcu amerykańskiego kapitalizmu", którego wyróżnikiem na tle europejskiego modelu była zawsze minimalna interwencja państwa w gospodarkę.
Tymczasem mnożą się sygnały, że kryzys rozszerza się z sektora finansowego na całą gospodarkę. Flagowa korporacja Ameryki, koncern samochodowy General Motors, zanotował spadek swoich akcji o 30 procent, do 4,76 dolara - najniższego poziomu od 1950 r.
Przemysł motoryzacyjny stoi przed widmem masowych redukcji pracowników, gdyż konsumenci - którzy od dłuższego czasu ograniczyli zakupy np. SUV (prestiżowych samochodów terenowych) z powodu wysokich cen benzyny, teraz w ogóle wstrzymują wszelkie zakupy.
W Detroit i całym stanie Michigan bezrobocie sięga już 9 procent - jest największe w kraju.
Trwa też nadal przejmowanie przez banki domów z powodu niespłacania kredytów.
Zdaniem wielu komentatorów, kryzys coraz bardziej przypomina krach na giełdzie z 1929 roku, który zapoczątkował "wielką depresję", w czasie której bezrobocie sięgnęło 25 procent.
pap, keb