Europejskie szczytowanie

Europejskie szczytowanie

Dodano:   /  Zmieniono: 
W europejskich szczytach ostatnimi czasy można się pogubić. Ledwie zakończył się szczyt w Berlinie, a już zaczyna się kolejny w Brukseli. A komentatorzy mówią już o najważniejszym - kwietniowym szczycie w Londynie, na którym mają zapaść kluczowe decyzje co do dalszego rozwoju Unii Europejskiej.
Obserwując kolejne szczyty, trudno oprzeć się wrażeniu, że więcej wspólnego mają one z marketingiem politycznym niż realnymi ustaleniami. Gospodarka, w imię której się odbywają, nie potrzebuje zjazdów, bankietów, przemówień i planów, a jedynie tego,  by zostawić ją w spokoju i pozwolić się jej rozwijać,  zostawiając możliwie najwięcej pieniędzy w kieszeniach podatników.

Zamiast tego, mamy deklaracje o wielomiliardowej pomocy rządów europejskich dla banków, mamy zalew nic nie znaczących frazesów o "wyrównywaniu szans", oddłużaniu, refinansowaniu kredytów itp. Tym się jednak gospodarki się nie naprawi. Tak jak nie naprawi się jej przez dofinansowywanie banków. Obawiam się więc, że mimo deklaracji polityków, efekty tych szczytów będą dokładnie odwrotne od zamierzonych.
 

Po co więc politycy i szefowie rządów spotykają się na tych szczytach? Wiedzą, że w ich krajach zbliżają się wybory i robią, co mogą, aby pokazać, że działają, zwalczają kryzys, opracowują kolejne plany. "Ciemny lud wszystko kupi" - powiedział kiedyś z sejmowej mównicy Jacek Kurski. I wydaje się, że ta zasada przyświeca też europejskim politykom, którzy wierzą, że ich wyborcy dadzą się nabrać na pięknie brzmiące hasła.