Nobel i co dalej?
"Washington Post" wyraża opinię, że w swej polityce zagranicznej Obama przejawia sposób myślenia, który wyniósł z okresu, kiedy był działaczem społecznym w Chicago, pomagającym biednym Afroamerykanom organizować się dla obrony swoich wspólnych interesów. "Podejście prezydenta Obamy do świata jako wspólnoty narodów, które w swoich poglądach i interesach są raczej do siebie podobne niż różniące się między sobą, podniosło prestiż Ameryki za granicą i przyniosło mu Pokojową Nagrodę Nobla. Jeżeli jednak idzie o najważniejsze wyzwania polityki zagranicznej, Obamie wciąż nie udaje się przełożyć swej popularności na wpływ Ameryki na świecie, i to nawet wobec sojuszników, którzy świętują jego zerwanie z naciskiem administracji Busha na siłę wojskową, jednostronne działania USA i osobistą zażyłość między przywódcami" - pisze waszyngtoński dziennik.
Świat głuchy na apele Obamy
Inne kraje, zarówno nieprzyjaciele, jak i sojusznicy USA - argumentuje dziennikarz "Washington Post" Scott Wilson - są głuche na apele amerykańskiego prezydenta odwołujące się do wspólnych interesów. Interesy te - podkreśla publicysta - są rozbieżne i podniosła retoryka tu nie pomoże. Stąd m.in. odmowa krajów zachodnioeuropejskich przysłania do Afganistanu większej liczby wojsk i dlatego próby dyplomacji z Iranem nie przynoszą efektów.
PAP, arb