Na placu przed biblioteką uczelni Obama wygłosił płomienne 45-minutowe przemówienie, w którym wzywał studentów, aby poszli głosować w wyborach 2 listopada. - Zmiany nadejdą dla tego pokolenia, jeśli tylko będziemy w nie wierzyć i o nie walczyć - zadeklarował. - Największy błąd, jaki możemy popełnić, to pozwolić, by nasza frustracja doprowadziła do apatii i obojętności - dodał.
Biały Dom ma nadzieję, że Obama, przyjmowany w 2008 r. jak gwiazda rocka i mąż opatrznościowy przez młode pokolenie Amerykanów, potrafi znowu rozpalić w nich iskrę entuzjazmu, która przeniesie się na demokratycznych kandydatów w wyborach do Kongresu. Ma to kluczowe znaczenie, ponieważ wśród Demokratów panuje apatia - są o wiele słabiej zmotywowani, aby głosować, niż Republikanie. Ci ostatni liczą, że frustracja Amerykanów z powodu fatalnej sytuacji na rynku pracy działa na ich korzyść i może przysporzyć im poparcia na zasadzie głosu protestu.
Komentatorzy nie są jednak pewni, czy Obamie uda się przekonać wyborców, że Demokraci nadal powinni sprawować kontrolę w Kongresie. Badania opinii publicznej wskazują, że Amerykanie są głęboko podzieleni w swych opiniach co do pożądanego kierunku rozwoju kraju. Oprócz wyborców mających zdecydowane poglądy i popierających Demokratów albo Republikanów istnieje liczna grupa wyborców umiarkowanych, zarejestrowanych jako niezależni, o których głosy rywalizują obie partie. Niezależni jednak - jak wynika z sondaży - w większości skłaniają się na razie do głosowania na kandydatów republikańskich.
PAP, arb