Generał dodał, że "rosyjskim wkładem w utrwalanie spokoju w tej części Europy mogą być informacje z radiolokacyjnych stacji systemu ostrzegania o ataku rakietowym w Oleniegorsku (na Półwyspie Kolskim) i Lechtusi (koło Petersburga)". Szef rosyjskiego Sztabu Generalnego zauważył, iż dzięki temu drugiemu radarowi można śledzić starty międzykontynentalnych rakiet balistycznych, rakiet operacyjno-taktycznych i rakiet taktycznych na terytorium od Spitsbergenu do Afryki Północnej. - Jeśli chodzi o głębię "spojrzenia" stacji pod Petersburgiem, to - jak twierdzą specjaliści - w razie potrzeby może ona wyśledzić nawet pojedynczego renifera na Grenlandii - przekonywał.
Według Makarowa, "południowy sektor europejskiego systemu obrony przeciwrakietowej mógłby przypaść Rosji". - USA i ich europejscy sojusznicy z NATO najbardziej obawiają się ataku rakietowego ze strony Teheranu, a nasze radary w Armawirze (w Kraju Krasnodarskim) i azerbejdżańskiej Gabale mogą wykrywać starty międzykontynentalnych rakiet balistycznych i rakiet operacyjno-taktycznych na odległość 6 tys. kilometrów. W polu ich widzenia znajduje się nie tylko Iran, lecz także ogromne terytorium aż po Afrykę i Ocean Indyjski - oświadczył.
Rosyjski wojskowy podkreślił, że "wspólna ochrona europejskiego nieba nie przekreśla doskonalenia narodowych systemów obrony przeciwrakietowej". - Hipotetycznie mogą powstać sytuacje, w których obcą rakietę nad Polską łatwiej będzie zestrzelić za pomocą rosyjskiej antyrakiety, a pocisk rakietowy nad strefą przygraniczną Rosji - natowskiej. Jeśli decyzja o wspólnym systemie obrony przeciwrakietowej zostanie podjęta, to generałowie będą musieli zawczasu określić sposoby działania także w takich wariantach - oznajmił. Makarow ocenił też, że "rozwój obrony przeciwrakietowej w Europie bez uwzględnienia interesów Rosji oznaczałby złamanie równowagi sił".
PAP, arb