WikiLeaks ujawnia "paranoiczną" przyjaźń amerykańsko-brytyjską

WikiLeaks ujawnia "paranoiczną" przyjaźń amerykańsko-brytyjską

Dodano:   /  Zmieniono: 
Brytyjczycy bali się, że Obama ma im za złe, iż jeden z jego przodków z Kenii był represjonowany przez brytyjskie władze kolonialne za udział w powstaniu Mau Mau (fot. White House)
Brytyjscy politycy mieli "paranoiczną" obsesję na punkcie "specjalnych stosunków" z USA - wynika z depesz dyplomatycznych publikowanych przez media za Wikileaks. Amerykańscy dyplomaci prywatnie sobie z niej kpili, ale oficjalnie podtrzymywali Brytyjczyków w przeświadczeniu, że stosunki dwustronne między Waszyngtonem a Londynem rzeczywiście są specjalne.
"Obecny okres wyolbrzymionych spekulacji na temat dwustronnych stosunków jest bardziej paranoiczny niż zwykle. To wczytywanie w nie tego, czego w nich nie ma, byłoby nawet zabawne, gdyby nie było tak destrukcyjne" - napisał zastępca szefa placówki dyplomatycznej USA w Londynie Richard LeBaron. Po inauguracji Baracka Obamy jako prezydenta USA brytyjskie media dużo pisały na temat perspektywy dla stosunków brytyjsko-amerykańskich za jego rządów. Uwypuklano m.in. to, że Obama usunął popiersie Winstona Churchilla ze swego gabinetu. Zastanawiano się nawet, czy Obama nie ma za złe Brytyjczykom, że jeden z jego przodków z Kenii był represjonowany przez brytyjskie władze kolonialne za udział w powstaniu Mau Mau. Przedstawiciele brytyjskiego rządu pytali też ambasadę USA w Londynie, czy Obama w swym inauguracyjnym przemówieniu prezydenckim umieści jakieś odniesienie do stosunków z Londynem, i byli rozczarowani wzmianką o George'u Washingtonie, który pokonał Brytyjczyków w amerykańskiej wojnie o niepodległość.

LeBaron zasugerował w swej depeszy, że "brytyjska tęsknota za aprobatą Waszyngtonu" może być politycznie zdyskontowana przez Amerykanów. Dlatego radził Waszyngtonowi, by oparł się pokusie wyprowadzenia Brytyjczyków z błędu, ponieważ Londyn przekonany o "specjalnych stosunkach" będzie bardziej skłonny do pomocy Amerykanom. "Zaangażowanie przez Wielką Brytanię środków finansowych, wojskowych i dyplomatycznych do wsparcia globalnych priorytetów USA nie ma sobie równych" - napisał dyplomata ambasady USA w Londynie w swej depeszy dyplomatycznej.

Z innych depesz wynika m.in., że wysocy rangą politycy partii konserwatywnej: William Hague i Liam Fox w okresie przedwyborczym zapewniali Amerykanów o swej silnej proamerykańskiej orientacji. W czasie spotkania z LeBaronem z 2008 r. Hague zapewnił, że lider torysów, obecny premier David Cameron, Fox (wówczas opozycyjny rzecznik ds. obrony) i on sam są "dziećmi Margaret Thatcher", mając na myśli jej silnie proamerykańską politykę i bliskie polityczne stosunki z ówczesnym prezydentem Ronaldem Reaganem. Z kolei Fox w rozmowie z ambasadorem USA w Londynie Louisem Susmanem zapewnił, że stosunki Londynu z Waszyngtonem będą szczególnie bliskie w obronności i będą rozwijane m.in. w celu zwiększenia zakresu operacyjnego współdziałania sił zbrojnych obu państw. W tym kontekście zasugerował, że Londyn może zwiększyć zakupy amerykańskiego sprzętu wojskowego.

- To, co wychodzi z tych depesz, to wszechobecny brak poczucia bezpieczeństwa Brytyjczyków w ich stosunkach z Waszyngtonem - ocenia komentator dyplomatyczny BBC Jonathan Marcus. - Widać to w sposobie interpretowania w Londynie niektórych wczesnych działań Baracka Obamy - dodał. Opublikowane wcześniej depesze sugerowały, że Amerykanie mają niskie wyobrażenie o brytyjskiej operacji wojskowej na południu Afganistanu. W piątek sekretarz stanu Hillary Clinton przeprosiła za te opinie brytyjski rząd i opinię publiczną.

PAP, arb