Zamachy przetoczyły się przez Al-Kut, Tikrit, Chan Bani Saad, Nadżaf, Kirkuk i inne miasta. To najbardziej krwawa seria ataków od 10 maja 2010 roku, kiedy przeprowadzono 60 ataków, w których zginęło 110 osób, a ponad 500 zostało rannych. Żadna organizacja nie przyznała się do zorganizowania tych zamachów. - Mordowanie niewinnych Irakijczyków podczas tego miesiąca ramadanu dowodzi, że ci, którzy tego dokonali nie mają ani religii, ani poczucia wspólnoty - oświadczył premier Iraku Nuri al-Maliki.
Zgodnie z obowiązującym obecnie harmonogramem, liczące około 46 tys. żołnierzy siły USA mają wycofać się z Iraku do końca roku. Pojawiają się jednak głosy, że zbyt wczesne odwołanie amerykańskich wojsk zdestabilizuje sytuację w regionie. Liczne zamachy w Iraku stawiają pod znakiem zapytania zdolność sił irackich do przejęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo w kraju.
Według oświadczenia rzecznika Białego Domu Jaya Carneya ataki z 15 sierpnia nie wpłyną na decyzję amerykańskiej administracji o wycofaniu z Iraku wojsk USA do końca tego roku. - Gdyby władze irackie zwróciły się z prośbą o przedłużenie pobytu oddziałów amerykańskich w Iraku, na pewno wzięlibyśmy to pod uwagę - zaznaczył jednocześnie Carney, dodając jednak, że w tej chwili obydwa kraje obowiązują ustalenia dotyczące wycofania kontyngentu USA. Za pozostaniem Amerykanów opowiedział się już w maju dowódca irackich sił zbrojnych, generał Babakir Zebari, który powtarzał wielokrotnie, że armia jego kraju "nie będzie w stanie kontrolować Iraku do 2020 roku".
PAP, arb