Podczas drugiego dnia demonstracji siły bezpieczeństwa strzelały ostrzegawczo w powietrze, aby udaremnić atak demonstrantów na siedzibę lokalnych władz. Według relacji mieszkańców zamknięto szkoły i sklepy, a nad miastem krąży helikopter służb bezpieczeństwa.
Do pierwszych zamieszek doszło w czwartek po tym, jak komisja wyborcza ogłosiła, że anulowała mandaty zdobyte przez partię jednego z najbogatszych tunezyjskich biznesmenów Heczmiego Haadmiego w sześciu okręgach, m.in. w Sidi Buzid, z powodu "naruszeń finansowych podczas kampanii wyborczej". Ugrupowaniu temu ostatecznie przypadnie 19 miejsc w liczącej 217 członków konstytuancie.
Według świadków, demonstrujący podpalili ratusz i obrzucali kamieniami policjantów. Ponad 2 tys. młodych ludzi splądrowało też lokal wyborczy umiarkowanego ugrupowania islamistycznego Hizb an-Nahda (Partia Odrodzenia) Ghannusziego, które zwyciężyło w niedzielnym głosowaniu zdobywając 41,47 proc. głosów.
Protesty w Sidi Buzid przykuwają uwagę, ponieważ właśnie tam po samopodpaleniu się ulicznego handlarza w grudniu 2010 roku rozpoczęła się arabska wiosna, która po Tunezji, gdzie obalono rządzącego od 23 lat prezydenta Ben Alego, ogarnęła także inne kraje regionu.
zew, ps, PAP