O Europie. Bez Kaczyńskiego

O Europie. Bez Kaczyńskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Federacja Europejska, Stany Zjednoczone Europy, państwo Europa – w ostatnim czasie coraz częściej mówi się o wariancie, w którym Europejczycy po kilkunastu wiekach konsekwentnego mordowania się pod rozmaitymi sztandarami i pielęgnowania swojej odrębności porzucą mrzonki o państwach narodowych i powiedzą osobie: Ich bin Europäer (bo raczej nie „I am European” – wiele wskazuje na to, że Wielka Brytania stanie się w najbliższym czasie wyspą również w sensie politycznym). A więc Europa. Tylko jaka Europa?
W Polsce, gdzie dyskusja na tematy europejskie ogranicza się w ostatnich dniach do przerzucania się mało subtelnymi inwektywami („zdrajcy", „ciemnogrodzianie", „psychopaci", „Jałta", etc.), łatwo przeoczyć istotę problemu związanego z projektem pogłębionej integracji UE. Nasi politycy przedstawiają nam bowiem sytuację w kategoriach „zero-jedynkowych”. Według narracji przedstawionej przed PO mamy do wyboru bardziej zjednoczoną Europę – albo krew, pot, łzy, wojny, etc. Z kolei według PiS wybór polega na tym, że albo wszyscy będziemy żyli w przyjaźni po staremu, albo przyjdą Niemcy i zrobią nam tu IV Rzeszę. I w jednym, i w drugim przypadku tertium non datur. Jest albo tak, albo tak. Albo jesteś Europejczykiem, albo moherem. Albo jesteś patriotą, albo chodzisz na pasku Merkel i Putina. Szczegóły? A kto by sobie zawracał głowę szczegółami. Chodzi o to kto będzie donośniej krzyczał. I o to kto sobie przypnie flagę Polski/UE (do wyboru w zależności od opcji) w bardziej eksponowanym miejscu.

Tymczasem diabeł tkwi w szczegółach, więc trochę żal, że – jak śpiewał Kaczmarski – „Polak gardzi szczegółami". Gdyby bowiem nie gardził, to może zaczęlibyśmy zadawać sobie istotne pytania w temacie „Europa się integruje". Pierwsze i najważniejsze pytanie brzmi: w jaki sposób ta zintegrowana Europa będzie wyłaniać osoby, które ją będą mocniej integrować. Innymi słowy: jak w państwie Europa zapewnić demokratyczny mechanizm wyboru władz? Janusz Palikot mówi o rządzie europejskim: świetnie, tylko jak go stworzyć? Bo mechanizm funkcjonujący obecnie jest – delikatnie mówiąc – mało transparentny.

Przykłady? Proszę bardzo. Drogi Europejczyku i droga Europejko powiedzcie mi, w jaki sposób wybraliście sobie prezydenta UE (Herman von Rompuy) i minister spraw zagranicznych tejże (Catherine Ashton). Były jakieś wybory? Powszechne? Pośrednie (w wykonaniu wybranych wcześniej posłów do Parlamentu Europejskiego)? Losowanie? Istniała chociaż jakaś procedura przy pomocy której dokonano wyboru? Nie. Oto po przyjęciu Traktatu Lizbońskiego spotkali się przywódcy państw UE i uradzili, że prezydentem ma być van Rompuy, a szefową dyplomacji Ashton. Dlaczego akurat oni? Bo tak. „Wybraliśmy takich przywódców – i co nam zrobicie?".

Przykład numer dwa. Drogi Europejczyku i droga Europejko - w jaki sposób wybraliście sobie Jose Emmanuela Barroso na szefa Komisji Europejskiej (czyli de facto unijnego rządu – który może wkrótce, zgodnie z postulatami Radosława Sikorskiego, uzyskać wiele dodatkowych kompetencji mających istotny wpływ na życie każdego z nas)? Znaliście w ogóle program jaki miał do zaoferowania Europie Barroso? Była jakaś kampania wyborcza, w czasie której Barroso był liderem jakiejś paneuropejskiej frakcji walczącej o zaufanie większości Europejczyków? Nie – znów spotkali się przywódcy państw UE i uradzili, że Parlament Europejski powinien zaakceptować Barroso i jego ekipę (na marginesie – drodzy Europejczycy – znacie nazwisko jakiegoś europejskiego komisarza poza Januszem Lewandowskim?). Dlaczego akurat ich? Bo tak. A jak się komuś nie podoba, to niech wyjeżdża na Białoruś.

Czy w nowej, bardziej zintegrowanej Europie, będziemy nadal wybierać decydentów w sposób, który ma tyle wspólnego z demokracją co winda z windykacją? Bo jeśli tak to decyzja o rozwiązaniu ZSRR mogła okazać się przedwczesna – wystarczyło zintegrować resztę Europy z państwem, w którym wybieranie przywódców było realizowane według takiego samego scenariusza: spotykali się liderzy i rozdzielali między siebie stanowiska. Tylko nie jestem do końca pewien czy właśnie o taką Europę nam chodzi. A nie jestem pewien, bo zamiast słuchać merytorycznej dyskusji na ten temat jestem zmuszany do dokonania wyboru: albo być przedstawicielem ciemnogrodu, albo obozu zdrady narodowej. A ja nade wszystko chciałbym uniknąć znalezienia się w grupie „mądrych po szkodzie". Niestety historia uczy, że w Polsce uniknięcie tego losu jest dość karkołomne.

PS. Tak jak obiecałem w tytule, w tych rozważaniach nie pojawiła się ani razu postać Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego się nie pojawiło? Bo ten problem nie jest sprawą Kaczyńskiego, Tuska, ani tego czy kochamy jednego i nienawidzimy drugiego lub vice versa. Rozmawiamy o decyzjach, które zdecydują o obliczu całego kontynentu na wiele lat, a może nawet dziesięcioleci. Dlaczego więc w ogóle Kaczyński pojawił się w tytule? Ano dlatego, że – niestety – w Polsce nie da się niemal nikogo zainteresować rozmową na tematy polityczne bez wymienienia nazwiska „Kaczyński". Bo przyznaj sam drogi czytelniku – czy gdyby Kaczyńskiego w tytule zabrakło, doczytałbyś ten felieton do tego miejsca?