"Ten zamach podzielił historię Białorusi na to, co było przed i po"

"Ten zamach podzielił historię Białorusi na to, co było przed i po"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mińsk pamięta o ofiarach zamachu (fot. PAP/EPA/TATYANA ZENKOVICH)
Tablicę upamiętniającą ofiary ubiegłorocznego zamachu w mińskim metrze odsłonięto przy wejściu do stacji Kastrycznickaja (ros. Oktiabrskaja) dokładnie rok po eksplozji ładunku wybuchowego, który zabił 15 osób i ranił 387.
O godz. 17.56 (16.56 czasu polskiego) – czyli w porze wybuchu - rozległo się 15 uderzeń w dzwon. W ceremonii uczestniczyło kilkaset osób, w tym przedstawiciele władz miasta i bliscy ofiar. Wielu ludzi przyniosło kwiaty i znicze.

- Nasza krewna tu zginęła. Wiedzieliśmy, że jechała tym metrem. W następnym była jej mama i miała się z nią spotkać właśnie na tej stacji. Ale metro już się tam nie zatrzymało. Zaczęła dzwonić do córki, ale ta nie odbierała telefonu. Nie wiedzieliśmy, co się z nią dzieje. Kiedy usłyszeliśmy z telewizji o tej tragedii, obeszliśmy wszystkie kostnice i szpitale. Nigdzie jej nie było. Znaleziono ją dopiero rano następnego dnia pod stertą ciał – opowiadała kobieta, która przyszła na odsłonięcie tablicy.

Młoda dziewczyna, która przyniosła kwiaty, powiedziała: "Nie możemy stać z boku tych wydarzeń. Pamiętamy ten dzień. On podzielił historię Białorusi na to, co było przed i po".

"Nie dostałam odszkodowania"

Jedna z obecnych na uroczystości ubolewała, że mimo odniesionych obrażeń nie otrzymała żadnego odszkodowania. - Miałam niewielkie rany od odłamków szyby. Nawdychałam się różnych pyłów i gazów i do tej pory cierpię na postępujące zapalenie oskrzeli. Ale w szpitalu napisali mi tylko, że cierpię na chorobę ogólną, tak jak gdybym nie odniosła żadnych obrażeń. Firma ubezpieczeniowa i metro odmówiły wypłaty odszkodowania. Pomógł mi tylko dyrektor firmy, w której pracuję - mówi. Po odsłonięciu pomnika władze Mińska oraz krewni i bliscy ofiar udali się autobusami do mińskiej cerkwi Wszystkich Świętych na panichidę, czyli nabożeństwo za zmarłych.

Sprawcy straceni

Za przeprowadzenie zamachu w Mińsku stracono dwóch 25-latków z Witebska – Dźmitrego Kanawałaua i Uładzisłaua Kawalioua. Zatrzymano ich niecałe dwa dni po zamachu. Kanawałau został oskarżony o przygotowanie i podłożenie ładunku wybuchowego na peronie metra, Kawaliou - o współudział i niepowiadomienie o przestępstwie. 30 listopada Sąd Najwyższy skazał obu na karę śmierci. Została wykonana 15 marca.

Kanawałau przyznał się śledztwie do winy i odmówił zeznań w sądzie. Z kolei Kawaliou zapewnił w ostatnim słowie przed sądem, że nie ma nic wspólnego z wybuchem w metrze, i wyraził przekonanie, że zamachu nie przeprowadził też Kanawałau. Oświadczył, że nie potwierdza zeznań złożonych podczas śledztwa oraz że wywierano na niego presję, by je wymusić.

Grudniowy sondaż niezależnego białoruskiego ośrodka NISEPI wykazał, że więcej Białorusinów (43,3 proc.) nie wierzy w winę Kawalioua i Kanawałaua niż w nią wierzy (37 proc.).

zew, PAP