W środę rano w Manili opublikowano oświadczenie jednego z przywódców grupy Abu Sajefa - Hamsiraji Saliego, który potwierdził, iż właśnie to ugrupowanie ekstremistów islamskich - znane głównie z porwań dla okupu - dokonało zamachu.
Filipińska policja jednakże przeprowadziła aresztowania wśród innej grupy islamistów - w środę nad ranem zatrzymano pięciu działaczy organizacji Frontu Wyzwolenia Narodowego Moro. Front wcześniej odżegnał się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za atak.
W związku z zamachem na Filipinach ponownie odżyła omawiana w ostatnich miesiącach kwestia ewentualnego wsparcia armii amerykańskiej w zwalczaniu rebelii muzułmańskiej na południu kraju. Prezydent Filipin Gloria Macapagal Arroyo ponownie wykluczyła w środę możliwość udziału Amerykanów w jakichkolwiek akcjach wojskowych na Filipinach. Przypomniała, że konstytucja kraju kategorycznie zakazuje jakiegokolwiek udziału obcych wojsk w operacjach militarnych na wyspach. "Z zadowoleniem natomiast przyjmujemy pomoc armii USA" - zaznaczyła pani prezydent.
Na południu Filipin przebywa od zeszłego roku około tysiąca instruktorów armii amerykańskiej, szkolących żołnierzy filipińskich w zwalczaniu terroryzmu.
Natomiast w środę także w mieście Cotabato na południu Filipin miał miejsce nowy zamach bombowy - tym razem obyło się bez ofiar w ludziach.
Jak podała policja filipińska, w Cotabato ładunek wybuchowy został podłożony w sklepie w centrum miasta - prawdopodobnie eksplodował za wcześnie, gdy na miejscu nie było jeszcze kupujących. Nie było ofiar w ludziach - sklep został jednak zniszczony.
Cotabato leży niedaleko miejscowości Pikit, gdzie trwa ofensywa armii przeciwko islamskim separatystom, działającym w tej części archipelagu filipińskiego. W rebelii, trwającej na południu Filipin na większą skalę od 1972 r., zginęło już w sumie 120 tysięcy ludzi.
sg, pap