Porywacze w mundurach (aktl.)

Porywacze w mundurach (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Moskiewscy milicjanci porywali ludzi dla okupu. Najpierw zatrzymywali niewinnych, potem fabrykowali oskarżenia i żądali pieniędzy za umorzenie fałszywych śledztw.
W Moskwie od poniedziałku rano trwają aresztowania milicjantów podejrzanych o nielegalne zatrzymywanie ludzi i fabrykowanie procesów. Według agencji ITAR-TASS aresztowanie grozi 130 osobom.

Członkowie milicyjnego gangu, o rozbiciu którego poinformował rano minister spraw wewnętrznych Borys Gryzłow, urządzali "polowania" na ludzi, dokonywali bezprawnych kontroli, podrzucali zatrzymanym broń lub narkotyki, a później domagali się łapówek za  zamknięcie sprawy.

"Banda zajmowała się wymuszaniem pieniędzy i fałszowaniem spraw karnych. Jej trzon stanowili czynni funkcjonariusze Głównego Urzędu Spraw Wewnętrznych Moskwy, pewna liczba wojskowych, a także przedstawiciele innych organów ochrony prawa" - powiedział dziennikarzom Gryzłow.

"Są przypadki, w których na podstawie sfabrykowanych materiałów ludzie otrzymywali wyroki więzienia" - dodał. Gryzłow twierdzi, że  banda ma na swoim koncie blisko 100 sfabrykowanych procesów.

Według informatora agencji Interfax, na razie zatrzymano sześć osób. Wśród nich jest m.in. zastępca szefa wydziału ds. walki z  nielegalnym handlem bronią. Dwóch funkcjonariuszy zabarykadowało się w jednym z moskiewskich mieszkań. Aresztowano ich dopiero po  wysadzeniu w powietrze drzwi.

Aresztowanym w wyniku poniedziałkowej akcji mogą zostać postawione zarzuty zorganizowania grupy przestępczej, uprowadzeń i  wymuszania okupu. Już pierwszy zagrożony jest karą od 7 do 15 lat pozbawienia wolności.

Zadowoleni z podjętej akcji byli przedstawiciele organizacji praw człowieka. "Mogę tylko pogratulować władzom i wyrazić nadzieję, że  akcja ma rzeczywiście na celu położenie końca temu zjawisku. Sami mamy nadzieję, że uda się nam uwolnić z aresztu jedną z naszych klientek, która padła ofiarą podobnej działalności" - powiedział PAP szef ruchu "O prawa człowieka" Lew Ponomariow.

Zarówno on, jak i jego koledzy z innych organizacji wielokrotnie twierdzili, że milicja bezprawnie zatrzymuje ludzi na ulicach, bezpodstawnie sprawdza im dowody lub dokonuje rewizji. Przestrzegali także potencjalne ofiary przed próbami podrzucania narkotyków czy broni.

Na uliczne wyrywkowe kontrole narażeni byli głównie cudzoziemcy i  przybysze z Kaukazu. Kontrole były powszechnym zjawiskiem spotykanym przy stacjach metra i niemalże wrastającym w krajobraz Moskwy. Czasami towarzyszyło im przepytywanie zatrzymanych, rewizje lub zabieranie na komisariat.

Przybyszy z Zachodu, często nie mówiących po rosyjsku, milicja zwykła z kolei szantażować zarekwirowaniem paszportu, a  cudzoziemcom złapanym przy wyjściu z pubu lub baru grożono zabraniem do izby wytrzeźwień. Za "wykupienie" się sugerowano płacenie łapówek od 200 do 500 dolarów.

Proceder ustał po tym, jak zwierzchnik moskiewskiej milicji generał Władimir Pronin zabronił patrolom dokonywania nieuzasadnionych kontroli. Po kilku tygodniach uliczne kontrole znów jednak wróciły.

sg, pap