"Pierwsze dwa ładunki eksplodowały w odstępie 5 minut. Trzeci wybuchł pół godziny później, kiedy pirotechnicy badali teren" - powiedział jeden z policjantów.
Wcześniej jeden z ateńskich dzienników otrzymał anonimowy telefon uprzedzający o zamachach. Nie podano jednak motywów ani autorów zamachu. Policja prowadzi drobiazgowe śledztwo.
Dzielnica Kalithea znajduje się w pobliżu kilku hoteli, które gościć będą oficjalne osobistości podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Atenach. Podsyciło to obawy, że Olimpiada może być okazją do zamachów terrorystycznych.
Chodzi o "izolowany incydent, który w żaden sposób nie wpływa na bezpieczeństwo przygotowań do olimpiady" - zapewnił premier Grecji Kostas Karamanlis. Według rzecznika rządu greckiego, Teodorosa Rusopulosa, "nie ma dowodów na jakikolwiek związek zamachów z igrzyskami olimpijskimi". Władze greckie we współpracy z Unią Europejską, Stanami Zjednoczonymi i NATO stworzyły "system bezpieczeństwa, który gwarantuje bezproblemowy przebieg igrzysk" - podkreślił rzecznik. Środowy zamach był "izolowanym incydentem, który mógł wydarzyć się gdziekolwiek w świecie" - dodał.
Z pierwszych dochodzeń wynika, że za wybuchami stoi jedna z miejscowych grup anarchistycznych lub skrajnie lewicowych, które co pewien czas dokonują pomniejszych zamachów w Atenach. Według chcącego zachować anonimowość oficera policji greckiej - pisze AFP - istnieje podobieństwo między środowymi eksplozjami a zamachem, przeprowadzonym we wrześniu ub. roku przez skrajnie lewicową grupę terrorystyczną przed gmachem sądu w Atenach.
Do wrześniowego zamachu, w którym ranny został policjant, przyznało się ugrupowanie o nazwie "Walka rewolucyjna". Do eksplozji użyto wówczas lasek dynamitu z mechanizmem zegarowym i detonatorem. Ta sama grupa przyznała się w marcu do próby zamachu na filię Citibanku na północnych przedmieściach Aten.
oj, pap