"Żadna siła nas nie podzieli" (aktl.)

"Żadna siła nas nie podzieli" (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prezydent USA George W. Bush powiedział w Brukseli o stosunkach amerykańsko-europejskich, że "żadna siła nas nie podzieli".
Bush naciskał w Brukseli Europejczyków, by zwiększyli pomoc dla  Iraku. Wojska USA zacieśniały kordon wokół sunnickiego miasta Ramadi, a w Bagdadzie politycy zwycięskiej koalicji szyickiej spierali się, kto ma być ich kandydatem na nowego premiera.

Bush, który przybył do Europy, aby poprawić stosunki z  sojusznikami, osłabione od czasu sporów o wojnę z Saddamem Husajnem, zaapelował do Europejczyków, aby bez względu na to, co  sądzą o tej wojnie, pomogli teraz wspierać demokrację iracką, nowo narodzoną w niedawnych wyborach powszechnych.

Jego apel był skierowany do takich krajów jak Belgia, Francja i  Niemcy, które dwa lata temu stanowczo sprzeciwiały się inwazji na  Irak i również po wojnie nie włączyły się do zorganizowanej przez USA koalicji wielonarodowej, pomagającej stabilizować sytuację w  Iraku.

"Pora, aby dojrzałe demokracje udzieliły tej najmłodszej demokracji świata konkretnej pomocy politycznej, gospodarczej i w  zakresie bezpieczeństwa" - oświadczył Bush w 20-minutowym przemówieniu wygłoszonym w Brukseli.

"Niektóre kraje europejskie przyłączyły się do walki o wyzwolenie Iraku, inne tego nie uczyniły. Jednak wszystkim zależy teraz na  tym, aby Irak był krajem wolnym i demokratycznym, który zwalczy terroryzm i będzie światłem wolności i źródłem prawdziwej stabilizacji w regionie" - podkreślił prezydent USA.

Zebrani w Brukseli szefowie dyplomacji państw Unii Europejskiej zasygnalizowali gotowość zakończenia sporów z Waszyngtonem i  wsparcia nowych władz irackich, zatwierdzając w poniedziałek otwarcie w Bagdadzie biura, które będzie koordynować szkolenie w  krajach UE i leżących w pobliżu Iraku - choć nie w samym Iraku -  770 irackich sędziów i prokuratorów.

W Iraku wojska amerykańskie i irackie prowadziły drugi dzień Operację River Blitz, której celem jest przywrócenie kontroli nad niepokornym miastem Ramadi i zamknięcie szlaku przerzutu terrorystów i broni z Syrii w głąb Iraku wzdłuż rzeki Eufrat.

W Ramadi, gdzie od wielu miesięcy panami sytuacji są partyzanci, amerykańska piechota morska przeszukiwała domy, przegrodziła miasto kordonami posterunków, aby utrudnić ucieczkę rebeliantom i  wprowadziła godzinę policyjną od ósmej wieczorem do szóstej rano. W Hadicie, innym mieście nad Eufratem, słychać było nocą odgłosy bombardowania.

Partyzanci wypuścili w Ramadi dwoje dziennikarzy indonezyjskich, uprowadzonych w okolicach tego miasta w miniony wtorek.

W serii ataków w Bagdadzie i na północ od stolicy zginęło w ciągu 24 godzin, do południa w poniedziałek, dziewięciu Irakijczyków, w  tym pięciu funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa lub administracji rządowej.

W Bagdadzie przywódcy Zjednoczonego Sojuszu Irackiego, który w  wyborach 30 stycznia zdobył nieco ponad połowę mandatów do  Zgromadzenia Narodowego, nie zdołali uzgodnić, kto ma być kandydatem na nowego premiera, i utworzyli 21-osobowy komitet, aby  rozstrzygnął spór.

Zjednoczony Sojusz Iracki jest koalicją przeszło 20 ugrupowań zdominowaną przez szyickie partie religijne. O urząd premiera rywalizuje przywódca partii Zew Islamu Ibrahim Dżafari i dawny faworyt Pentagonu Ahmad Szalabi, świecki szyita.

W poniedziałek pojawiły się informacje, że w razie impasu kandydatem kompromisowym może być minister finansów Adil Abdel Mahdi, który wcześniej wycofał się z rywalizacji z Dżafarim "w  imię jedności sojuszu". Madhi jest członkiem kierownictwa partii Najwyższa Rada Rewolucji Islamskiej w Iraku (SCIRI).

Tymczasem przywódcy arabskiej mniejszości sunnickiej, która zbojkotowała wybory 30 stycznia, zażądali po niedzielnym spotkaniu w Bagdadzie, aby mimo to włączyć ich do nowego rządu i parlamentu oraz do prac nad stałą konstytucją państwa.

"Popełniliśmy wielki błąd, nie biorąc udziału w wyborach -  powiedział szejk Hathal Junis Jahija, 49-letni przedstawiciel sunnitów z Niniwy. - Nasze głosy były bardzo ważne".

Były asystent ministra obrony USA, a  obecnie ekspert ośrodka analitycznego Center for American Progress, Lawrence Korb, uważa, że w przemówieniu prezydenta George'a W. Busha w Brukseli najważniejsza była krytyka Rosji, a  poza tym nie powiedział on nic nowego.

"Wypowiedź o Rosji była najbardziej zaskakująca, bo Bush nigdy przedtem nie używał publicznie tak ostrych słów krytyki pod  adresem prezydenta Putina za naruszanie demokracji. Gdyby tego nie  zrobił, można by mu wypomnieć, że poprzednie jego wystąpienia na  temat szerzenia na świecie wolności i demokracji nie mają większego znaczenia" - powiedział Korb.

"Pozostałe watki przemówienia nie były niespodzianką" -dodał ekspert wspominając o apelu Busha o pomoc sojuszników w Iraku, o  jego wypowiedzi na temat konfliktu z Iranem i o Syrii.

"Już od pewnego czasu próbujemy uzyskać większą pomoc od Europy w  Iraku. Wiadomo było, że Bush zrobi w tym celu jakieś pojednawcze gesty, ale problem w tym czy Stany Zjednoczone wezmą pod uwagę poglądy sojuszników europejskich i zmodyfikują swoją politykę" -  powiedział Korb.

"Prawdziwą kwestią będzie np. czy przyłączymy się do negocjacji z  Iranem. Francja, Niemcy, a nawet Wielka Brytania, chcą, byśmy się przyłączyli. My odmawiamy. Bush powtórzył, że 'Iran to inny przypadek niż Irak' i że 'dyplomacja jest we wczesnym etapie'. To  już jednak wcześniej mówił" - oświadczył Lawrence Korb.

ss, ks, pap