Kiedyś stolicę regularnie odwiedzali przedstawiciele różnych grup zawodowych – górnicy machali kilofami, aby walczyć o swoje przywileje, pielęgniarki pokazywały paski wypłat głodowych pensji, a rolnicy rozrzucali plony swojej pracy (ewentualnie odpady organiczne), jeśli ceny skupu tego czy owego ich nie satysfakcjonowały. Abstrahując od ocen poszczególnych sytuacji, generalnie chodziło o pieniądze. Oczywiście niekiedy również o możliwość godnego życia, ale wspólny mianownik, jak to w ułamku, miał charakter liczbowy, a więc finansowy. Do tego samego można w sumie sprowadzić protesty frankowiczów, nie krytykując ich ani nie popierając, bo nie o to w tym rozróżnieniu chodzi.
W ostatnim czasie na znaczeniu zyskują protesty bez finansów w tle – mieliśmy demonstracje KOD, mieliśmy całkiem niedawno czarny marsz przeciwko zaostrzaniu przepisów antyaborcyjnych.
Ale jest jeszcze coś. Swego czasu burzliwe reakcje wywołała sprawa ACTA. Międzynarodowa umowa miała zapobiegać handlowi podróbkami, a okazało się, że zagraża wolności, dając politykom i urzędnikom dodatkowe narzędzia opresji wobec obywatela. Szczególne oburzenie wzbudziło to, że porozumienie negocjowano w tajemnicy. W efekcie na początku 2012 r., jak to wówczas ujmowały media, „internauci wyszli na ulice”.
Z podobnego powodu co ACTA źle kojarzy się TTIP, umowa mająca wprowadzić strefę wolnego handlu pomiędzy Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Opinia publiczna nie ma do niej dostępu.
Całkiem niedawno dość nieoczekiwanie okazało się, że jest jeszcze ważniejsza, bo pilniejsza sprawa, czyli CETA, podobne do TTIP porozumienie UE z Kanadą. Zegar tyka szybko, umowa wkrótce ma zostać zawarta, tymczasem polski rząd próbuje ogarnąć sytuację, a Polacy gorączkowo szukają informacji, o co chodzi i jakie to porozumienie przyniesie skutki (piszemy o tym na str. 42). Obaw i pytań jest wiele. Nie ulega wątpliwości, że politycy – różnych krajów i opcji, bo sprawa CETA ciągnie się od lat – nie rozpieszczają nas informacjami.
À propos informacji: stały się również skutecznym narzędziem obywateli. Obserwuję teraz na przykład, jak z dnia na dzień na Facebooku rośnie grupa skupiona wokół protestów dotyczących CETA, zapowiedzianych na 15 października. Sieć okazała się również tydzień temu sprzymierzeńcem protestujących kobiet. Znane z ekonomii pojęcie usuwania asymetrii informacji znajduje zastosowanie także w polityce. W biznesie chodzi o to, że na przykład konsument dzięki internetowym porównywarkom cen może dokonać lepszego wyboru. W polityce rządzącym trudniej jest utrzymać informacje tylko dla siebie, w konsekwencji wyborca, obywatel staje się bardziej świadomy. W obu przypadkach ktoś traci swoją przewagę.
W ostatnich akcjach protestacyjnych widać jednak coś jeszcze: kryzys zaufania. Ludzie wychodzą na ulice z takich czy innych powodów, bo nie wierzą, że rządzący czy możni tego świata nie zrobią im krzywdy. Nie wierzą w jakość pracy przedstawicieli narodu. Trudno się dziwić, jeśli widzimy takie obrazki jak z ostatnich obrad sejmowej komisji zajmującej się ustawą antyaborcyjną, które niewiele mają wspólnego z powagą państwa. Owszem, to nie tylko polski problem – w ubiegłym tygodniu pobili się w Brukseli dwaj brytyjscy europosłowie. Ale to mała pociecha, poza tym ten nowy unijny standard wdrożyliśmy awansem, sejmowe korytarze stały się areną dżudo już we wrześniu.
Te wszystkie polityczne gry czy rzeczywiste spory niszczą zaufanie Polaków. Agresja eskaluje, mamy kryzys zaufania. W naszych sprawach krajowych nie namawiam nikogo do zmiany poglądów, ale do słuchania racji drugiej strony oraz nie pochopnych, ale rozważnych sądów. Wtedy trudniej dać się zmanipulować i podburzyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.